Uhuhuhu.
Sylwester, sylwester i po sylwestrze.
Styczeń, styczeń i prawie koniec stycznia.
Zaraz wracam do szkoły jak tylko wyzdrowieję, zapisuje się też na trening MMA.
Może ruszę tyłek do jakiegoś wydawnictwa, żeby popytać..
Zobaczy się.
Życie Shion co raz bardziej się zmienia.
Za dwa/trzy rozdziały można spodziewać się wielkiego wybuchu. *zaciera rączki i chichocze*
Będzie ciekawie.
***
Wstałam wcześnie rano, jak zwykle. Od
kłótni z Cooperem minęły cztery miesiące, podczas których często chodziłam do
Starszyzny, chcąc dowiedzieć się od nich czegoś nowego, o czym nie uczyli nas w
szkole. Po wizycie u nich zazwyczaj leciałam do swojej jaskini, a której
Matthias do tej pory nikomu nie powiedział. Max traktował mnie jeszcze gorzej
niż wcześniej z jedną tylko różnicą. Często zadawał mi pytania i przyglądał mi
się prawie cały czas. Odpowiadałam mu chętnie i szczerze, nawet kiedy pytania
stawały się niewygodne, jak te o moje życie emocjonalne. Nie wiedziałam w czym
pomagały mu moje odpowiedzi, ale byłam ciekawa jego reakcji na najszczersze
odpowiedzi, które mogły mnie pogrążyć. Jednak to nie Max był tym czym się
przejmowałam. Moje relacji ze Starszym Pokoleniem były co raz gorsze. Nie to,
żeby nie widzieli moich starań i postępów. Chodziło bardziej o to, że nie
widzieli nic poza tym. Nie widzieli tego jak harowałam dniami i nocami,
ślęczałam nad książkami, uczyłam się, trenowałam przed i po lekcjach. Bolało
mnie to i nie potrafiłam zaakceptować ich ślepoty.
- Najgorsi - warknęłam, zgniatając
w reku plastikową butelkę po napoju proteinowym i rzuciłam ją za siebie.
Spojrzałam w lustro. Przede mną stała wysoka, prawie szesnastoletnia dziewczyna
i rozbudowanych jak na swój wiek mięśniach, zaciętym wyrazie twarzy,
wściekłych, wyblakłych oczach i siwiejących włosach. Zerknęłam na zegarek. Pół
do 7. Czas szykować się do szkoły. Usiadłam przy małym lusterku i wyjęłam
soczewki z szuflady w biurku. Nie chciałam ich nosić, ale nie miałam innego
wyjścia. Jeśli ktoś dowiedziałby się o mojej przypadłości.. Nie mogłabym dalej
się normalnie uczyć, wysłaliby mnie na badania, które nie wiadomo ile by
trwały. Nie, nie mogłam sobie tego w żaden sposób wyobrazić. Spojrzałam w swoje
odbicie zrezygnowana. Dwa dni wcześniej malowałam włosy, które znów zaczęły
tracić swoją barwę. Do tej pory wyblakła mi połowa od końcówek w górę. Reszta
jeszcze się jakoś trzymała, ale pogodzona ze swoim losem oczekiwałam
całkowitego ich wybielenia.
Westchnęłam ciężko, nakładając
czerwoną bluzę. Na tyłek nacisnęłam krótkie, biało-czarne spodenki, zawiązałam
sznurówki adidasów i włączyłam muzykę, która buchnęła w moich słuchawkach.
Zarzuciłam plecak na ramie, pozamykałam wszystkie pomieszczenia i wyszłam z
domu. W szatni rzuciłam plecak w kąt, zmieniłam górną cześć ciuchów i wyszłam
na plac za szkołę. Zaliczyłam kilkanaście kółek po torze, ćwiczenia
rozciągające, po czym zaczęłam sobie przypominać wszystkie podstawowe ciosy,
których uczył mnie Bateshi na początku, na dodatkowych lekcjach. Teraz nawet nie
fatygował się, żeby chociaż zobaczyć jak mi szło. Przestał, kiedy tylko
zaczęłam unikać Starszego Pokolenia. Zacisnęłam zęby, atakując wyimaginowanego
przeciwnika z taką zaciętością, że po chwili wpadłam w trans.
- Uważaj - usłyszałam. Nagle
poczułam obecność dodatkowej osoby. Powinnam tu być tylko ja. Otworzyłam
zaciśnięte do tej pory oczy. Pot lał się ze mnie strumieniami, słońce
przygrzewało co raz mocniej. Odwróciłam się, natrafiając spojrzeniem na
intensywnie różowy wzrok. - Co się stało, że trenujesz tak ciężko od samego
rana? - spytał Sedori, odrzucając włosy do tyłu i podając mi wodę. Przyjęłam ją
chętnie, siadając na ławce ustawionej w cieniu pod ścianą szkoły.
- A co mam robić? - odparowałam,
patrząc przed siebie. Sedori zajął miejsce obok mnie, poprawiając uprzednio
sukienkę.
- Gabriell i Eva powiedzieli mi, że
dziwnie się zachowujesz. Nie jesteś taka jak wcześniej, wszyscy to zauważyliśmy
- powiedział. - Hej, co się dzieje? Shion, wiesz, że możesz mi powiedzieć
wszystko - położył mi dłoń na ramieniu. Cmoknęłam niezadowolona, słysząc co
mówili o mnie przyjaciele. Wiedziałam, że widzieli co się ze mną działo, tylko
ślepy by nie zauważył, ale musieli o tym gadać ze Starszym Pokoleniem?
- Xenzetsu.. - mruknęłam. - Ktoś
gadał o tym z Xenzetsu? - Sedori spojrzał na mnie, po czym pokiwał głową. -
Kto?
- Olivier - odpowiedział po chwili.
- Mówił, że jesteś jakaś nieobecna. Że często mówisz do siebie. Że znikasz na
całe dnie. Że unikasz wychodzenia z domu z kimkolwiek. Że jesteś ciągle
zmęczona. Że zachowujesz się jak nie ty. Jesteś ponura, mrukliwa, ciągle się
wściekasz.. Że to co jeszcze niedawno cię cieszyło, teraz nie ma dla ciebie
znaczenia - powiedział. Przetarłam dłonią twarz, wdychając głęboko. - Wszyscy
wyrazili już zgodę na indywidualne lekcje ze Starszym Pokoleniem. Zostałaś
tylko ty. Kiedy usłyszymy twoją decyzję kochana? - spojrzał na mnie zmartwiony.
Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć jaki miał wyraz twarzy. Zatroskana
matka martwiąca się o swoje dziecko.
- Już niedługo. Jeszcze tylko
trochę. Dajcie mi tylko trochę czasu..
- Ile? Ile czasu jeszcze
potrzebujesz? - przerwał mi niski, dudniący głos. Niechętnie odwróciłam głowę.
Bateshi stał wsparty o framugę i łypał na mnie nieprzyjaźnie. - Nie sądzisz, że
trochę za długo już to trwa? Skończ wreszcie te swoje zabawy i obrażanie się.
Skup się na szkole. Obijasz się całymi dniami i myślisz, że wszystko ujdzie ci
na sucho? - warknął, stając przede mną. Moje serce w tym momencie zamieniło się
w idealny diament. Stało się twardsze niż skała, zimniejsze niż lód. Moje oczy
wyrażały tyle co nic. Obijam się..
- Nie jestem obrażona. Po prostu
przejrzałam na oczy - posłałam mu zimny uśmiech i wstałam. - Myślcie sobie co
chcecie, ale najpierw spójrzcie na moje wyniki egzaminów. Wtedy będziemy mogli
pogadać - warknęłam, patrząc beznamiętnie na Bateshi'ego. Weszłam na salę
gimnastyczną i przystanęłam słysząc kontynuację rozmowy.
- I coś ty narobił? - westchnął
Sedori. - Dobrze mi szło. Już prawie normalnie z nią rozmawiałem. Musiałeś się
wtrącić?
- Przepraszam - westchnął Bateshi.
- Wiesz, że nie umiem normalnie rozmawiać z nikim, oprócz ciebie. Wkurza mnie
to już. Bardzo ją lubiłem, kiedy tu wreszcie dotarła, ale stała się taka..
Zamknięta w sobie i ponura. Nigdy jej nie ma. Co z tego, że jest najlepsza na
egzaminach, skoro jej to nie cieszy? To, że tak znika i się zmienia.. To nie
jest normalne ani naturalne - jego głos się załamał. Usłyszałam głośny wdech. -
Nie wiem co ona musi robić, kiedy znika, żeby mieć takie wyniki. Ona się przepracowuje.
Widziałeś jak ona wygląda? Trup. Nie dość, że nieświadoma, to jeszcze
osłabiona. Czy ona w ogóle coś je?
- Nie wiem, Bat, nie wiem -
westchnął Sedori. - Wszyscy wiemy, że jest z nią co raz gorzej.. Poza tym..
Reszty nie usłyszałam, wychodząc z
sali na korytarz. Co chcieli osiągnąć? Takim zachowaniem i takimi metodami na
pewno mnie nie pocieszą ani nie zmuszą do ponownej zmiany. Bez słowa minęłam
dziewczyny z klasy i weszłam do szatni. Zgarnęłam plecak i ignorując wołanie
Evy i groźby Reb, wyskoczyłam przez okno na korytarzu. Miękko wylądowałam na
trawie i poszłam prosto przed siebie. Byłam teraz jak takie małe dziecko wojny.
Sama, zdana na siebie, wybierająca walkę zamiast poddania się. Wzbiłam się w
powietrze i poleciałam w stronę apartamentowca. Zostało około 2 tygodnie do
końca sierpnia. Tyle mi wystarczyło na odpoczynek. Usiadłam przy biurku i
zaczęłam pisać. Nikt tu nie przyjdzie. Jeśli nadal próbowali mnie szukać, to na
pewno nie tu. Zbyt często tu zaglądali, kiedy uciekałam i teraz wszyscy, oprócz
jednej osoby, myśleli, że prawie nie bywałam w domu. Złożyłam ręcznie pisaną
notatkę na dwa i położyłam ją na stoliku, który ustawiłam tuż przed drzwiami
windy. Ktokolwiek tu przyjdzie, przekaże moją wiadomość dalej, nie było innej
możliwości. Wyciągnęłam z szafy ogromny plecak kupiony ostatnio i zaczęłam
upychać do niego swoje rzeczy. Dwie koszulki, bluza, krótkie spodenki, dresy,
kilka par skarpet, bielizna, szczoteczka do zębów, szczotka do włosów, dwa noże
- duży i mały, dużo sznurka, koc, kilka paczek zapałek i adidasy. Westchnęłam
głęboko. Szybko zrzuciłam z siebie ciuchy i nałożyłam czarną bluzę i spodnie
moro. Pobiegłam do przedpokoju. Wcisnęłam stopy w glany i szybko je zawiązałam.
Ktoś jechał windą, zaraz tu będzie. Chwyciłam plecak i zarzuciłam go sobie na
plecy. Nałożyłam na głowę czapkę z daszkiem i spojrzałam na drzwi windy
przelotnie, uśmiechnęłam się. Wiedziałam kto jedzie. Weszłam na parapet,
chwyciłam obiema dłońmi o framugę i wystrzeliłam jak z procy. Rozłożyłam
skrzydła i poleciałam w górę. Przycupnęłam na gzymsie ogrodu mamy ulokowanym na
dachu. Słyszałam jak chodził nerwowo to w jedną, to w drugą stronę. Pewnie
czytał notkę. Po chwili podbiegł do okna, wołając mnie po imieniu. Też sobie
moment na odwiedziny wybrał. Ten głos.. Pomyliłam ich aury. Prychnęłam.
Ktokolwiek by to był, Oli czy Xen, nie zamierzałam wracać. Xenzetsu chyba
wyczuł gdzie byłam, bo usłyszałam szybkie kroki i po chwili mężczyzna wypadł
przez okno, rozkładając skrzydła. Wystrzeliłam jak z karabinu, znikając z zasięgu
wzroku Xenzetsu. Nie zorientował się nawet gdzie, kiedy i jak, bo ten ułamek
sekundy, który on poświęcił na wyskoczenie z okna, rozłożenie skrzydeł i
wyregulowanie lotu, ja wykorzystałam na ucieczkę. Włosy powiewały na silnym
wietrze, zasłaniając ni widok. Odrzuciłam je do tyłu, związując gumką grzywkę.
Minęłam swoją jaskinię i poleciałam dalej. Teraz nawet Matthias nie mógł
wiedzieć gdzie byłam. Nie mógł. Nikt nie mógł. Musiałam lecieć dalej, za
następne miasto albo i dalej, i dalej. Wyleciałam za granicę stolicy, minęłam
kilka wsi i jedno większe miasteczko, po czym zawisłam nad ogromnym, ciemnym
lasem. Uśmiechnęłam się, nurkując w ciemnozielonym morzu. Kiedy stanęłam na
ziemi, zrozumiałam, czemu na tabliczce przy wejściu było napisane 'Zagrożenie!
Nie wchodzić'. Było ciemno i trochę strasznie. Miałam nadzieję, że las przyjmie
mnie jak swojego. Oboje tacy sami. Oboje uparcie trwający. Oboje twardo
trzymający się swojego i niedający się zmienić. Opuszczeni przez swój upór.
Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam przed siebie. Drzewa trzeszczały cicho,
liście szumiały, a między dźwiękami natury, nienaturalne tutaj, ludzkie kroki.
Moje kroki. Poczułam nagle irytujące burczenie w brzuchu. Odłożyłam plecak,
wyjmując z niego duży nóż i z trybu turysty-uciekiniera przełączyłam się na
tryb myśliwego. Zamiast stawianych na oślep kroków - wyważone, ciche, ale
szybkie. Pstryknął jakiś włącznik w mojej głowie i włączyły się moje niedawno
odkryte, zwierzęce instynkty. Wszystkie zmysły miałam wyostrzone, ruchy zwinniejsze,
a umysł skupiony na jednym - jedzeniu. Usłyszałam szum wody. Rzeka. Woda. jeśli
woda, to niedaleko powinny być też zwierzęta. Jako drapieżnik mięsożerca z
gatunku shionowatych, popatrzyłam w tamtym kierunku. Gdybym była normalna,
uśmiechnęłabym się widząc zająca, który pił akurat wodę. Ale ja normalna nie
byłam, więc podkradłam się do drzewa i złapałam mocniej rękojeść noża. Powoli i
cicho podeszłam do zwierzęcia. Będąc trzy metry od niego, wycelowałam, łapiąc
nóż za czubek ostrza i w odpowiednim momencie rzuciłam. Po roku intensywnych
ćwiczeń, upolowanie zająca było dziecinnie proste. Wyrwałam nóż ze zwierzęcia,
wyczyściłam go porządnie i ruszyłam z powrotem do swojego plecaka. Zarzuciłam
go na plecy i ruszyłam na poszukiwanie dogodnego miejsca na nocleg. Po drodze
zbierałam potrzebne gałęzie i inne łatwopalne rośliny jak suchy mech na
przykład. Szłam wzdłuż strumienia i kiedy już miałam się poddać i rzucić
wszystko na ziemię tam gdzie stałam, zauważyłam drzewo na drugim brzegu. Nie
jakieś zwyczajne, bo takich było tu na pęczki, tylko idealne dla mnie. Ogromne,
rozłożyste, wysokie i miało dużo gałęzi, więc idealnie nadawało się na kryjówkę
i punkt widokowy. Jego korzenie tworzyły łuk, który w najwyższym punkcie
osiągał około metra nad ziemią. Przeskoczyłam nad strumieniem i rozejrzałam
się. Położyłam swoje rzeczy obok korzeni, po czym pobiegłam do najbliższego
dość rozłożystego, choć cienkiego drzewa. Ogołociłam je z gałęzi, które po
chwili leżały przywiązane do korzeni, tworząc prowizoryczny dach i przednią
ściankę mojego tymczasowego 'pokoju'. Jedną gałąź zostawiłam luźniej umocowaną,
tak, żeby powstało wejście z prowizorycznymi drzwiami. Resztę zrobiłam z
otaczającej mnie ziemi. Używając mocy, przesunęłam i umocowałam wały ziemi na
korzeniach. Pokiwałam zadowolona głową. Wrzuciłam swoje rzeczy do środka,
wzięłam nóż i paczkę zapałek i wróciłam przed szałas. Rozpaliłam ognisko i
podkładałam drzewa, póki nie było wystarczająco duże, żeby można było nad nim
coś upiec. Kiedy miałam już pewność, że ogień nie zgaśnie, zasiadłam do zająca.
Obdarłam go ze skóry i podzieliłam jego mięso na części tak, żeby w każdym
kawałku znajdowała się choć jedna większa kość. Jeden z kawałków nadziałam na
dość gruby patyk i usiadłam przy ognisku. Piekłam swoje jedzonko, co jakiś czas
dorzucając drewna do ognia. Nie zauważyłam, kiedy zrobiło się już ciemno.
Jedynym źródłem światła było moje ognisko. Sprawdziłam jak miewa się mój
zajączek, po czym stwierdziłam, że nadaje się już do jedzenia. Ugryzłam go i
przeżułam dokładnie. Trochę gumowy i bez smaku, ale dało się przeżyć. Ważne, że
jakieś jedzenie to było. Nagle wyczułam, że ktoś się zbliżał. Jedną ręką
trzymałam jedzenie, drugą kontrolując wodę ze strumienia, zagasiłam ognisko.
Kiedy już to zrobiłam, mocą rozgoniłam parę wodną i dym, pozbierałam swoje
nieliczne rzeczy i uciekłam do szałasu. Jeśli nie była to mama, tata, Xenzetsu,
Oli albo Eva, to ktoś kto się zbliżał nie mógł mnie wyczuć. Chwyciłam pewniej
nóż i patrzyłam przez szparę między gałęziami. Oddychałam głęboko, powoli i
cicho, tak jak sama się tego nauczyłam. Złapałam broń ostrzem w dół,
przykucnęłam powoli i czekałam. Po kilku chwilach usłyszałam kroki. Ciemność
utrudniała identyfikację osobnika, ale wyczułam tą specyficzną energię, to
specyficzne zachowanie zdradziło mi tożsamość demona błąkającego się po lesie.
Bał się, czułam jego przyspieszone bicie serca. Rozglądał się na boki, nerwowo
ściskając pasek plecaka narzuconego na ramię. Ledwo powstrzymałam się od
śmiechu, kiedy podskoczył przerażony. Spojrzał w górę. Podążyłam za jego
wzrokiem.
- Wiewiór, ty mały podły pojebie z
drzewa, nie strasz - warknął Cherry, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem.
Spojrzał na drzewo, pod którym się kryłam i poszedł dalej. Kiedy zniknął z
zasięgu mojego wzroku i słuchu, odłożyłam nóż i dokończyłam jedzenie. Po tym
stwierdziłam, że chyba czas iść spać. Położyłam na nóż zrolowany koc, nałożyłam
grubą bluzę, dresy i dwie pary skarpet, zdjęłam soczewki i położyłam się na
mchu. Zasnęłam dość szybko, ukołysana szelestem liści poruszających się na
wietrze.
Usłyszałam ciche skrzypnięcie
gałązek, które po chwili wezbrało na sile i nagle się uciszyło. Przewróciłam
się na drugi bok, stwierdzając, że to wina półsnu. No, bo jak inaczej
wytłumaczyć to, że widziałam ludzką sylwetkę stojącą tuż nade mną.
Usiadłam gwałtownie i rozejrzałam
się po namiocie. Wyraźnie czułam, jak ktoś głaskał mnie po głowie. Wyraźnie
słyszałam, jak ktoś mówił do mnie, gdy spałam. Wyraźnie widziałam sylwetkę i
świecące na biało oczy tego kogoś. Teraz, w tym momencie, uświadomiłam sobie,
że jedyne co było wyraźne to to, że zaczynałam powoli wariować. Wstałam i
wyszłam z prowizorycznego namiotu, rozciągając się z przeciągłym jękiem.
Rozpaliłam ognisko, przepłukałam w strumieniu wczorajsze ciuchy, upiekłam
kolejną porcję zająca i go zjadłam. Przebrałam się w czystą koszulkę i
spodenki, a mokre ciuchy rozwiesiłam koło ogniska. Kiedy trochę wyschły,
zagasiłam ogień, powrzucałam wszystkie rzeczy do namiotu, zamaskowałam go
wałami ziemi i ruszyłam przed siebie. Po półgodzinnej wędrówce stwierdziłam, że
to nie las, tylko jakaś walona puszcza nie do przebycia. Mimo to, szłam dalej
przed siebie, choć nie zapowiadało się na to, żebym miała znaleźć coś
ciekawego. Nie poddałam się. Musiałam znaleźć jakieś skały albo wodospad.
Wytężyłam słuch i szukałam dalej. 'Włączyłam' swój szósty zmysł i próbowałam
zlokalizować specyficzną aurę, jaką miały tylko wodospady. Zaśmiałam się cicho.
Jakimś cudem udało mi się ukryć przed innymi swój talent, nie tak jak Oliemu
czy Evie. Starsze Pokolenie nie wiedziało nawet, że byłam na tyle uzdolniona,
żeby samej rozwijać swoje umiejętności poprzez ucieczkę przed nimi. Usiadłam na
kamieniu odrobinę zmęczona. Szłam już drugą godzinę i nie, polecieć nie mogłam,
bo zostawiłabym za sobą specyficzny szlak. Tak jak zwierzęta wyznaczały ścieżki
zapachem, tak demony potrafiły znaleźć kogoś właśnie przez podążanie za ścieżką
wytyczona przez jego moc. Westchnęłam, opierając łokcie o kolana. Pomyślałam,
że dość już się nachodziłam. Usiadłam na ziemi w pozycji otwartego lotosu,
zamknęłam oczy i skupiłam się na energii ziemi i powietrza. tego też nikt nie
wiedział. Wyczuwałam drżenie obu tych przestrzeni. Osobno lub razem. Blisko i
daleko. Mój zasięg wynosił teraz 5km i 539m. Jeśli kiedykolwiek będę jeszcze
normalnie rozmawiać z mamą, tatą albo Xenzetsu, to rzucę im swój dzienni, żeby
go przeczytali, bo sama nie spamiętałabym wszystkiego, czego nauczyłam się sama
z siebie.
Siedząc ze skrzyżowanymi nogami i
dłońmi położonymi na kolanach wewnętrzną stroną do góry, ponownie rozszerzyłam
swój zasięg. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy cyferki z 5,539km przeskoczyły na
5,548km.
- Mam cie - warknęłam. Na 2
kilometrze wyczułam wodospad. Wysoki jak na standardy tego co tu zwykłam
widzieć. Kiedy już miałam wycofać 'skaner', wyczułam coś jeszcze. - Co on tu
jeszcze robi? - szepnęłam, otwierając oczy. Przy wodospadzie wyczułam coś jakby
aurę Cherry'ego. Nie byłam pewna, bo moc wodospadu zakłócała moje odczyty.
Zastanowiłam się chwilę. Wodospad wydawał się godny ewentualnego złapania po prawie
dwóch dobach od ucieczki. Poza tym, gdybym wytłumaczyła Cherry'emu czemu
uciekłam, powinien zrozumieć. Był jak starszy brat, który dotrzyma tajemnicy,
bo wie, że dam sobie rade i w końcu wrócę do domu. Rozłożyłam skrzydła i
zamachałam nimi. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Popędziłam w stronę
wodospadu. Leciałam tuż nad ziemią, gdzie powietrze było najrzadsze. Czułam
trawę łaskoczącą mnie po odkrytych łydkach i przedramionach. Zatrzymałam się za
drzewem położonym najbliżej rzeki, po czym szybko schowałam skrzydła.
Spojrzałam w stronę wodospadu i rzeczywiście, leżał koło niego mój znajomy z
wojska. Odczekałam chwilę i zaniepokojona podeszłam w stronę mężczyzny. Coś
musiało być nie tak. Byłam w miarę głośno, wiec nawet śpiący zauważyłaby, że
jestem niedaleko. Znając Cherry'ego już stałby obok i wypytywałby się co tu
robię, a tak się nie działo. Z daleka wyczułam nieregularny rytm jego serca,
więc zamiast dalej się skradać jak debil, popędziłam w jego stronę.
Przeskoczyłam go i uklękłam. Gdy tylko mnie zauważył, uśmiechnął się blado i
próbował wcisnąć mi jakąś torbę, każąc mi się nie przejmować jego stanem, tylko
lecieć z tym do mojej mamy. Takiego wała. Odłożyłam torbę na bok i potarłam
jedną dłoń o drugą tworząc skaner z mocy. Przejechałam rękoma tuż nad ciałem
mężczyzny, nie mając odwagi go nawet dotknąć. Po chwili odsunęłam ramiona od
niego z ciężkim westchnięciem. Musiałam się uspokoić, żeby nie zrobić mu
większej krzywdy. Cherry miał połamane trzy żebra. Nie dziwiłam się teraz czemu
nie leżał na plecach. Całe szczęście, że go nie ruszyłam. Niestety oprócz
złamanych żeber, w jego ciele znajdowała się trucizna, która wykańczała go
powoli i boleśnie. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy, koncentrując się na jak
najmniej bolesnym i jak najbardziej dokładnym usunięciu trucizny. Kropelki
brunatnofioletowej mazi powoli z niego wypływały. Czułam jak wraz ze
zmniejszającą się ilością trucizny w jego ciele, jego puls i rytm całego ciała
stabilizowały się. Kiedy skończyłam usuwać bezpośrednie zagrożenie życia,
przeskoczyłam nad mężczyzną, nie mogąc już wytrzymać widoku jego twarzy
wykrzywionej w grymasie cierpienia. - Nie ruszaj się, Cherry. Zagryź to -
powiedziałam, przechylając się nad nim i wkładając miedzy jego zęby pasek od
torby. Posłusznie zacisnął na nim szczeki, a ja przytrzymałam go delikatnie na
ramię. - To może trochę zaboleć. Gotowy? - spytałam, krzywiąc się na samo
wyobrażenie cierpienia Cherry'ego, który teraz zdołał tylko lekko kiwnąć głową.
Najdelikatniej jak potrafiłam przyłożyłam palce do jego pleców, nie siląc się
nawet na zdjęcie jego koszulki, po czym zamknęłam oczy. Nitki mojej mocy,
niczym przedłużenie palców, wśliznęły się w jego ciało, które zadrżało pod moim
dotykiem. Zacisnęłam zęby, ale nie przestałam. Odszukałam pierwsze złamane
żebro i szarpnęłam gwałtownie, nastawiając je jednym ruchem. To samo zrobiłam z
drugim. Usłyszałam lekki syk, który po chwili przybrał na sile. Skrzywiłam się.
Trzecie żebro było prawie zupełnie pogruchotane. Czułam, że teraz liczy się
czas. Szybko szarpnęłam największą część kości i jedną z nitek ją
przytrzymałam. Pozostałymi czterema starałam się jak najszybciej i
najdokładniej poskładać resztę do kupy. To było jak układanka z tysiąca puzzli.
W końcu udało mi się złożyć największe kawałki, które mogłyby grozić przebiciem
płuc i oplotłam je mocą ciaśniej i większą ilością warstw mocy niż pozostałe
dwa. Podczas całego zabiegu Cherry starał się zachowywać jak na twardziela
przystało, ale pod koniec mocno syczał. Raz nawet krzyknął. Nie dziwiłam mu
się, a nawet go podziwiałam. Nie miałam wątpliwości, że na jego miejscu nie
wytrzymałabym takiego bólu, a bolec musiało piekielnie. Kiedy skończyłam,
poklepałam go po ramieniu. - Skończyłam, Cherry. Mam nadzieje, że wszystko
będzie dobrze - powiedziałam, klękając przed nim. Wypluł pasek od torby, kiedy
przecierałam delikatnie jego twarz koszulką. Cherry uśmiechnął się słabo,
dysząc ciężko. Był strasznie blady, miał cienie pod oczami. Zabolało mnie
serce. Nie tak powinien wyglądać.
- Dzięki mała. Jesteś wielka -
zdążył szepnąć, zanim stracił przytomność. Uśmiechnęłam się. Już nic mu nie
zagrażało, a jego ciało potrzebowało odpoczynku. Zaraz po tej myśli
spoważniałam i zrobiłam się bardziej czujna. Zbliżali się. Cały oddział.
Wstałam szybko i wbiegłam miedzy drzewa. Oddalałam się w miarę jak głosy
nawołujące Cherry'ego zbliżały się do mojego nieprzytomnego kolegi. Schowałam
się za jednym z drzew i patrzyłam z daleka jak podbiegają do niego pierwsi
koledzy i klękają przy nim. Jeden z nich, widocznie starszy i najpewniej wyższy
rangą od reszty, powiedział coś do idącego obok.. Daddy'ego? Olbrzym
przyklęknął obok nieprzytomnego kolegi i przejechał ręką tuż nad jego klatka
piersiową. Podniósł powoli głowę i rozejrzał się. Jego oczy prześliznęły się po
mojej sylwetce i jedynie lekko uniesione kąciki ust wskazywały na to, że mnie
zauważył. Westchnęłam cicho, kiedy Daddy wziął Cherry'ego na plecy. To
oznaczało, że nie dolegało mu nic poważniejszego i mogłam się w spokoju
oddalić. Odwróciłam się i już miałam zrobić pierwszy krok, gdy nagle..
- Stać! - usłyszałam wrzask.
Posłusznie stanęłam w miejscu i uniosłam ręce do góry. Z jednym czy dwoma
dałabym sobie radę, ale ich było o wiele za dużo. Otaczali mnie z każdej
strony. Teraz jedyna wolna przestrzeń znajdowała się pode mną i nade mną. Nie mogłam
nawet spróbować uciekać. I tak wiedziałam, że złapaliby mnie. Nagle krąg
rozstąpił się i między demonami przeszedł koleś większy od Daddy'ego. Nie
wierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że tak się da, a teraz proszę, stał
przede mną żywy dowód. Ręce trzymał założone za plecami. Wątpię czy wyczuwał we
mnie jakiekolwiek zagrożenie skoro sięgałam mu co najwyżej do połowy ramienia.
Spojrzał w dół i uśmiechnął się do mnie.
- Opuśćcie broń chłopcy.. Chyba, że
boicie się małej dziewczynki - powiedział dudniącym głosem, niższym niż ten
Daddy'ego. Usłyszałam odgłos składanej broni i cichych pomruków zgody. - Co tu
robisz, mała? Zgubiłaś się? - spytał, a ja pokiwałam głową, nie podnosząc
wzroku. Widziałam go wcześniej, on widział wcześniej mnie, mijaliśmy się parę
razy, kiedy byliśmy na wycieczce z klasą. Mógł mnie rozpoznać. Mógł donieść o
wszystkim mamie i reszcie kadry. - Możesz puścić ręce, nic ci nie zrobimy.
Jesteśmy..
- Z Wyższej Szkoły Wojskowej z
Sześcioramiennych, wiem - warknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Zacisnęłam
zęby. Miałam ochotę sobie przywalić. Na siłę zrobiłam zawstydzoną minę i
zaczęłam wykręcać palce. - Wiem, bo was podziwiam i byłam u was na wycieczce -
powiedziałam z lekkim uśmiechem. Ugh, zaraz się porzygam. Tak dawno się nie uśmiechałam.
Trochę wyszłam z wprawy. - Chciałabym kiedyś do was dołączyć i...
- Miło mi to słyszeć, Shion -
usłyszałam głos Daddy'ego, który wszedł do kręgu i stanął obok swojej większej
wersji. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Daddy, gdzie Cherry? - spytałam
rzeczowo, po czym poczułam, że w tym momencie popełniłam największy błąd jaki
mogłam. Usłyszałam trzask broni i znów byłam na celowniku wszystkich wokół.
- Daddy, kim ona jest, skąd wiesz
jak się nazywa, skąd ona wie jak TY się nazywasz, skąd zna Cherry'ego i co, do
jasnej cholery, ona robi sama w tym lesie? - spytał olbrzym przez zaciśnięte
zęby.
- Ja wszystko wyjaśnię, panie.. -
zawiesiłam się, patrząc na Daddy'ego, prosząc niemo o podanie chociażby
nazwiska tego kolosa, ale mój kolega się nie odezwał. Na jego ustach zagościł
jedynie lekki uśmiech wyższości. Potrząsnęłam głową. A wiec to tak się bawimy?
Dobra. - Proszę mnie posłuchać, ja naprawdę mogę wszystko wyjaśnić..
- W takim razie gadaj. Co tu robisz
i czemu nas podglądasz? - spytał, a ja nie zdążyłam się powstrzymać i cicho się
zaśmiałam. Zabrzmiał jak zbzikowana nastolatka. - I ostrzegam, że potrafię
wykryć kłamstwo, nawet bez użycia mocy..
- Nie umiesz - przerwałam mu. - Nie
ma czegoś takiego jak 'wykrywanie kłamstw mocą', tak jak nie istnieje już
szansa na twój awans - warknęłam, zwracając ku niemu oczy. Założyłam ręce na
piersiach. Spojrzałam na niego pierwszy raz w życiu i dobrze zrobiłam.
Myślałam, że jest twardy, bezwzględny. Błąd. Był niepewny jak nikt. I słaby,
bardzo słaby. Widziałam to w jego oczach. - Pytasz kim jestem. Jestem osobą
kochającą przyrodę i postęp w niektórych dziedzinach. Jestem też osobą
wybuchową, impulsywną i agresywną. Uwielbiam, a raczej uwielbiałam wiele
rzeczy. Wiesz czemu teraz już mnie to nie cieszy? Zostałam ostatnio zdradzona
przez najbliższych, więc uciekłam, żeby odpocząć od wszystkiego - powiedziałam
beznamiętnym głosem, popierając brodę o prawą dłoń. Facet stał, zaskoczony moim
tonem i słowami, które były pozbawione jakiegokolwiek szacunku. - Cherry i
Daddy to moi znajomi od czasu wycieczki po waszej placówce. Znalazłam ledwo
dychającego Cherry'ego nad brzegiem stawu, wiec wyciągnęłam z jego ciała truciznę,
poskładałam mu żebra, a on zemdlał i wtedy usłyszałam was. Zaczęłam uciekać, bo
wiem, że zaciągnęlibyście mnie z powrotem do domu. Niestety, ups, znaleźliście
mnie. Myślę, że Daddy zataiłby przed wami to, że uratowałam Cherry'ego i gdyby
nie tamten żołnierzyk, to nie wiedzielibyście nawet, że tu byłam i
dowiedzielibyście się dopiero w bazie - wzruszyłam ramionami. - Jak masz na
imię mięśniaku?
- John - powiedział odruchowo
wielkolud. Kiwnęłam głową.
- Dobra, John. Udamy, że nic tu się
nie stało. To wszystko - zatoczyłam łuk ręką - nie miało miejsca. Znaleźliście
nieprzytomnego Cherry'ego i wróciliście od razu do obozu. Mnie tu nie było, tej
rozmowy nie było, nic się nie wydarzyło. Jasne? - spojrzałam po demonach
stojących naokoło. Nieliczni nadal trzymali mnie jeszcze na muszce, ale nikt
nic nie powiedział. Zacisnęłam pięści, splotłam ręce za plecami, wzięłam
głęboki oddech i wrzasnęłam mocnym głosem, o który sama się nawet nie
podejrzewałam: - Pytam czy to jasne!?
- Tak jest! - odpowiedzieli, prostując
się. John rozejrzał się zdezorientowany. Po chwili rozległy się głosy
niektórych zszokowanych demonów. - Panie dowódco, to nie tak.. Ja.. Nie wiem
czemu. Nie zrobiłem tego.. To było mimowolne.. - słuchałam mieszających się
głosów trochę przestraszona, ale nie dawałam sobie tego po sobie poznać. Jak mi
się to udało? Zmusiłam się do zachowania kamiennej maski, choć najchętniej bym
stąd uciekła.
- Także.. Jeśli ktoś doniesie mojej
matce czy komukolwiek ze Starszego Pokolenia gdzie jestem, to dowiem się kto to
zrobił i ten ktoś nie będzie miał spokojnego życia. Już ja się o to postaram -
warknęłam, patrząc twardo w oczy Johna, który nerwowo przełknął ślinę. Co się
dzieje? Czemu oni tak się zachowują?
- Mogę już sobie iść? - spytałam marudnym głosem, patrząc na
Daddy'ego, co najwyraźniej ugodziło ego Johna.
- Hej, ale..
- Zamknij się, John - warknął
Daddy. - Zabawa w dowódcę się skończyła. Zjechała cię szesnastoletnia
dziewczyna, która potrafiła w kilka minut przyporządkować sobie twoich ludzi
tak, jak ty nigdy nie umiałeś. Koniec udawania wszechmocnego, nie sądzisz? -
reszta demonów pokiwała głowami, zgadzając się z Daddy'm. Spojrzał po twarzach
zebranych. - Lećcie do obozu i powiedzcie naczelnikowi, że przyjdę do niego jak
tylko wrócę. Chcę z nią jeszcze trochę pogadać - powiedział, patrząc na mnie.
Przewróciłam oczami, ale posłusznie poczekałam aż reszta odleci.
- To co? Idziemy do mnie? -
wymusiłam uśmiech i zażartowałam, chcąc rozproszyć ciężką atmosferę.
- Nie udawaj Shion. Co się dzieje?
- spytał, patrząc na mnie z troską. W moim umyśle zapaliła się czerwona lampka.
Pokręciłam głową. - Czemu masz przezroczyste tęczówki i białe włosy? To
soczewki i farba czy co?
- Tak. Chciałam coś w sobie zmienić
- mruknęłam się lekko, z całych sił powstrzymując łzy. - Wiem, że wyglądam
strasznie..
- No trochę..
- Miałeś zaprzeczyć - zaśmiałam się
słabo. - Co się dzieje w stolicy? Wiesz coś?
- Czemu uciekłaś? - spytał,
ignorując moje pytania.
- Bo tak mi się podoba -
powiedziałam, podpierając ręce o biodra i odrzucając włosy do tyłu. Po chwili
opuściłam ręce i pokręciłam głową. Schowałam dłonie do kieszeni, zaciskając je
w pięści. - Nie no, tak się wygłupiam. Po prostu 5 miesięcy temu usłyszałam
coś, czego nigdy nie powinnam usłyszeć. Powinnam żyć w błogiej niewiedzy, a tak
znam gorzką rzeczywistość - westchnęłam, rozkładając ramiona. - Pomyślałam, że
skoro są wakacje, to mogę z nich skorzystać, więc spakowałam się i wykur... -
odchrząknęłam, chcąc ukryć próbę przekleństwa. - I uciekłam.
- Wiesz jaki jest teraz chaos przez
ciebie? - spytał Daddy, wyraźnie zły. Napięłam wszystkie mięśnie. - Wiesz ile
kłopotów przysparzasz innym? Twoi rodzice wariują, Starsze Pokolenie szuka się
w każdej chwili wolnej, ciągając ze sobą twoich przyjaciół. Rozesłali twoje zdjęcie
po całym kraju. Nie wiem co zrobiłaś z włosami i oczami, ale to nie pomoże ci
od ucieczki przed byciem demonem, księżniczką, a potem królową.
- Nie rozumiesz, że ja nie przed
tym uciekam? - zawołałam, pękając. - Chcę mieć dwa pieprzone tygodnie spokoju,
gdzie nikt nie będzie mnie ciągle gonił! Zostawiłam wiadomość tym pieprzniętym
hipokrytom, że wrócę za dwa tygodnie, więc powinni uszanować moją decyzję!
Skoro napisałam, żeby mnie nie szukali, bo wrócę, to powinni to uszanować!
Jeśli boją się mnie samej zostawić na dwa tygodnie to świadczy o tym, że mi nie
ufają! A skoro mi nie ufają już teraz, to jak będą mogli mi zaufać, kiedy
zostanę królową?! - wyrzuciłam mu prosto w twarz. Poczułam, że dłużej nie
wytrzymam. Dumnie uniosłam głowę i spojrzałam Daddy'emu prosto w oczy. - A
teraz wybacz, ale czas na mój trening, bo jak widzisz i wbrew temu co myślicie,
wcale się nie obijam. Po prostu chcę zostać sama - powiedziałam, rozkładając
szeroko skrzydła. Wystawiłam język do mężczyzny i pomknęłam między drzewami do
miejsca, z którego wyruszyłam na pomoc Cherry'emu. Zatrzymałam się gwałtownie i
delikatnie stanęłam na ziemi. Złożyłam skrzydła, uspokoiłam swoją moc i
zamaskowałam ją, po czym potruchtałam w stronę swojego namiotu.
Wodospad była już spalony jak kryjówka.
Cały ten czas był spalony. Daddy na pewno wyda mnie mojej mamie. Jeśli Cherry
był jak wiecznie kryjący mnie brat, to Daddy był takim ojcem, który nie umie
utrzymać tajemnicy przez matką. Wiedział o mnie cały oddział.
Zaraz po powrocie do namiotu,
złożyłam wszystkie rzeczy, jednym gwałtownym ruchem ręki zburzyłam całą
konstrukcję, zostawiając drzewo w nienaruszonym stanie i odleciałam. Wzleciałam
wysoko, trochę nawet za wysoko, ale nie przejęłam się tym zbytnio. leciałam
przed siebie i nikt nie mówił mi jak mam to robić. Teraz już wiedziała, że to
jedyny sposób na stanie się najlepszą i potężną. Wystarczyło podążać za sobą,
za swoim sercem i rozumiem, za swoimi wyborami, a nie za wskazówkami innych.
Uśmiechnęłam się, a po moim policzku spłynęła kryształowo czysta łza.
Przyspieszyłam, pędząc w stronę stolicy.
***
Czy Shion właśnie wraca do domu?
Czy uda jej się pogodzić ze Starszym Pokoleniem?
Co się stanie dalej?
Tyle pytań, a odpowiedź rozłożona na kilka rozdziałów.
Aco. Mogę. XD
Miłego. ♥