piątek, 11 marca 2016

Rozdział 20

Ten uczuć, kiedy miałam kończyć KTA, napisałam Kategorie (na wattpadzie) i kilka ff z 5sos, a skończyłam na kończeniu MSDW.
^Dlatego nie mogę nic nigdy planować. XD

***

  Wprowadzili mnie na salę balową. Wszystkie miejsca były zajęte i nikt nie zwrócił uwagi na to, że weszliśmy do pomieszczenia. Kiedy Mat odchrząknął zobaczyłam przyczynę obojętności. Byli zmęczeni. Cienie pod oczami i nienaturalnie blada skóra. Zgarbieni, ledwo otwierający powieki, ostatkiem sił podnoszący kubek z kawą do ust.

  - Shion.. - szepnęła mama. Stałam prosto, nie spuściłam wzroku. Nie dałam rady okazać skruchy.. bo jej nie czułam. Czułam tylko lekkie wyrzuty sumienia, że przeze mnie wszyscy są niewyspani, ale i one szybko zniknęły, kiedy ręka matki wylądowała na moim policzku. - Jak mogłaś!? Czemu uciekłaś!? Tak Ci tu źle!? - krzyczała, a ja stałam się obojętna na jej głos. Patrzyłam po twarzach innych. Na sali byli wszyscy. Mat i Gin stali za mną, Eva i Gabriell siedzieli naprzeciwko mnie, koło Aki'ego i Davida, a Olivier.. Olivier stał w miejscu jakby nie wierzył, że mnie widzi. Rebecca ściskała w dłoniach kubek. Nie zdziwiłabym się, gdyby ten zaraz pękł. Starsze Pokolenie patrzyło na mnie.. zawiedzione? Jednak kiedy wyłapałam jeden wzrok, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Jeden, najzimniejszy wzrok jako kiedykolwiek widziałam. Zbliżał się razem z moim ojcem, który przytulił moją, teraz już płaczącą, mamę.

  - Idźcie się położyć. Zrobimy sobie dwa dni wolnego, żeby to wszystko odreagować - powiedział głośno, po czym chwycił mnie za przedramię i ścisnął je tak, żebym mu się nie wyrwała. - A Ty idziesz ze mną - syknął do mnie i pociągnął mnie do windy. Zaległa cisza. Kiedy wchodziliśmy do mojego mieszkania, minęliśmy Maxa, który dopiero co wniósł moje rzeczy do środka. Kiedy drzwi się za nim zamknęły zostałam gwałtownie posadzona na kanapie w salonie. Xenzetsu zajął miejsce naprzeciwko mnie na fotelu i patrzył na mnie ze ściągniętymi brwiami. - Co Ci strzeliło do tego durnego łba, żeby uciekać z domu? - spytał po chwili. Wzruszyłam ramionami, udając obojętność. - Wiesz jakiego strachu nam napędziłaś? Wszyscy się o Ciebie martwiliśmy.. - prychnęłam cicho. - Co Cię tak śmieszy? - warknął, pochylając się lekko w moją stronę.

  - Po prostu to śmieszne. Gdybyście naprawdę chcieli mnie znaleźć, zrobilibyście to już dawno, bo nie wierzę, że wojsko wam nic nie powiedziało - żachnęłam się. Spojrzałam Xenzetsu i od razu pożałowałam swoich słów.

  - Co ma do tego wojsko? - syknął Xen, a ja milczałam, zaciskając usta w cienką kreskę i wpatrując się w swoje kolana. - Kurwa, Shion. Przestań być taka uparta. Gadaj. Od początku do końca, co się działo.

  - No byłam w lesie i znalazłam..

  - Pół roku temu - przerwał mi. Uniosłam brwi. - Co stało się pół roku temu, że tak nagle przestałaś się odzywać.

  - TY nic nie wiesz? - zaśmiałam się, ale w tym śmiechu nie było ani grama radości. - Przecież to Ty przekazałeś reszcie co powiedziała moja matka, to Ty mówiłeś, że będziesz po mojej stronie nie ważne co by się nie działo i to Ty złamałeś tą obietnicę - syknęłam, czując jak słone łzy zbierają się w moich oczach. Z całych sił próbowałam je powstrzymać. Przygryzłam wargę. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale wiedziałam, że jeszcze jedno słowo i się rozkleję. Wolałam to przeczekać.

  - Co? To przeze mnie? To przez tamto nie odzywasz się, izolujesz i uciekasz z domu? - z każdym słowem podnosił głos. - Czy ty jesteś normalna? My chcemy dla Ciebie dobrze, chcemy, żebyś się rozwijała..

  - Przepraszam bardzo - przerwałam mu. - Starałam się jak mogłam, nadganiałam program, robiłam więcej, miałam nadgodziny treningu.. Robiłam wszystko, a wy po misji ot tak o stwierdziliście sobie, że to co robię to za mało. Jakiej reakcji oczekiwałeś? Posłusznego przytaknięcia i realizowania jeszcze większej ilości materiału? Więcej treningów? Jestem o wiele dalej niż reszta ze wszystkim!

  - Ale Ty jesteś księżniczką, to powinno być normalne, że jesteś lepsza. Powinnaś być co raz lepsza i nie spoczywać z tego powodu na laurach - powiedział, siląc się na spokojny ton.

  - Czy ty widzisz, żebym ja w ogóle odpoczywała? - wysiliłam się, żeby moje łzy nie wypłynęły. - Kiedy mnie nie było na lekcjach, kiedy uciekłam.. Ani razu nie odpoczęłam dłużej niż tyle co spałam. A i o to czasami było trudno. Cały pieprzony czas słyszałam twoje słowa.. Wasze słowa. I próbowałam stać się jeszcze silniejsza. Dla was. Żeby ktoś w końcu mógł powiedzieć, że jest ze mnie dumny - w tym momencie nie wytrzymałam. Łzy pociekły ciurkiem po moich policzkach. - Staram się tak bardzo. Mam najwyższe wyniki z całej szkoły, wyprzedzam wszystkich o kilkadziesiąt punktów, nie licząc Oliego i Gina. W wynikach z walk i zajęć siłowych też byłam najlepsza. Czego wy ode mnie chcecie, do cholery? - wyszeptałam, nie znajdując już sił nawet na krzyk. Moje policzki były już totalnie mokre, czułam, że na mojej koszulce już pojawiły się plamy. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je ramionami. Łzy spływały bezdźwięcznie, ale co chwila z mojego gardła wydobywał się niekontrolowany szloch.

  - Przepraszam - usłyszałam nagle. Poczułam na swojej głowie jego dłoń. - Hej, spójrz na mnie. Przepraszam, rozumiesz? Przepraszam Cię za wszystko. Naprawdę - szepnął, chwytając za mój podbródek i unosząc moją twarz. Drugą dłonią wytarł moje policzki. - Hej, nie płacz. Naprawdę przepraszam. Nie wiedzieliśmy, że tak się czujesz. Wydawało nam się, że masz to gdzieś i jesteś po prostu wkurzona.

  Spojrzałam na niego załzawionymi oczami i pociągnęłam nosem. Wyprostowałam nogi tak, że teraz Xen klęczał między nimi, zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam się do niego mocno. Po sekundzie zawahania, odwzajemnił gest.

  - Co Ty w ogóle zrobiłaś z włosami i oczami? - spytał, kiedy już się od niego odsunęłam, spokojna. Pociągnęłam nosem, wzruszając ramionami.

  - Nie wiem co się dzieje. Samo mi się tak zrobiło - mruknęłam, opuszczając głowę.

  - Pokaż - sapnął, lekko zirytowany. Przytrzymał moją twarz dłonią i obracał ją lekko w różne strony, oglądając moje oczy. Chwilę potem przejechał kciukiem po siniaku, którego nabił mi Mat przy obezwładnianiu mnie. - Schudłaś.. - szepnął. - Wyglądasz strasznie.

  - Dzięki - prychnęłam, wyrywając twarz z jego dłoni i spróbowałam wstać.

  - Ej, ja się martwię - Xen posadził mnie z powrotem, a ja chciałam wstać. Znowu mnie posadził. Za trzecim razem nie wytrzymał i przycisnął mnie do kanapy. - Przestań się wreszcie ruszać - warknął. - Daj się nam o siebie potroszczyć, ok?

  Pokiwałam powoli głową. Był blisko, zbyt blisko. Przełknęłam ślinę nerwowo, usilnie próbując utrzymać wzrok na oczach Xenzetsu. Wtedy zauważyłam, że on też czuł się niezręcznie, jednak.. Gdyby mnie puścił, uciekłabym.

  - To jak? Dasz o siebie się pomartwić? - szepnął. Skinęłam głową, poddając się. Mój wzrok zjechał na jego usta, moja wyobraźnia zaczęła pracować. Rozchyliłam wargi, wzdychając lekko. Mój lekko przyćmiony wzrok powędrował z powrotem na jego piękne szmaragdowe tęczówki, które teraz wpatrzone były chyba.. w moje usta? Chciałam go zapytać. Chciałam się odezwać. Ale nie chciałam niszczyć tej atmosfery. - Shion.. Przepraszam - usłyszałam tylko i po sekundzie już czułam jego usta na swoich. Zamknęłam oczy i oddałam pieszczotę. Puścił moje dłonie, które ja położyłam na jego ramionach. Nie odrywając się ode mnie wrócił na ziemię. Klęknął przed kanapą, gwałtownie przesuwając mnie na jej kraniec. Wplątałam palce w jego włosy, a nogami oplotłam jego biodra. Jedna z jego dłoni powędrowała na moje biodro. Liznął delikatnie moją dolną wargę, a kiedy dałam mu dostęp, pogłębił pocałunek. Jego druga dłoń nagle znalazła się na moich plecach i przyciągnęła mnie bliżej do niego. W tym momencie straciłam siedzenie pod sobą i oboje polecieliśmy do tyłu. Z rozpędu usiadłam na kolanach Xenzetsu i tak przyciśnięci do siebie, siedzieliśmy, dysząc lekko. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Xenzetsu łobuzersko się uśmiechnął, po czym cmoknął mnie jeszcze raz w usta, potem w nos i odsunął się, podpierając się dłońmi o podłogę za sobą. Nie ruszyłam się ani o milimetr, wbijając wzrok w jego klatkę piersiową, na której trzymałam swoje zaciśnięte dłonie. - Hej, pudlu.. - powiedział cicho.

  - Hmm? - mruknęłam, zawstydzona.

  - Chyba złamaliśmy zasady. Dużo zasad - szepnął. Pokiwałam głową bez przekonania. - Obchodzi Cię to?

  - Nie bardzo - mruknęłam. Xen nachylił się w moją stronę i cmoknął mnie w czoło.

  - Mnie też - szepnął. Pokiwałam głową. Potem tylko wstałam i przeszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę. Prawie pusto. To samo w szafkach. A jeśli już coś było, to po terminie.

  - Pójdziesz po pizzę? - zawołałam w głąb mieszkania. Usłyszałam tylko potwierdzenie, otwieranie okna i potem zapadła cisza. Umyłam się i w za dużej koszulce i rozciągniętych dresach podreptałam do salonu. - Coś długo - powiedziałam, kiedy po 5 minutach przede mną stanął Xenzetsu z pudełkiem pizzy. Zjedliśmy w ciszy i nie czułam się jakoś specjalnie niezręcznie. Wręcz przeciwnie. Mimo, że od pół roku byliśmy praktycznie wrogami, teraz naturalne było siedzenie obok niego, tulenie się czy po prostu przyjemne, wspólne milczenie.

  - Muszę już iść - powiedział po trzech godzinach bezczynnego siedzenia. Pokiwałam głową. Wstał, a ja za nim. Poszedł do wyjścia, a ja podreptałam za nim. Stanął i odwrócił się w moją stronę.

  - No to.. Pa - mruknęłam, wbijając wzrok w ziemię.

  - Nie tak - powiedział, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Od dziś żegnamy się w ten sposób - mruknął, muskając moje usta swoimi. I znów. I znów. Zarzuciłam mu ramiona na szyję. Jego dłonie powędrowały na moje biodra. Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy, nasze usta były odrobinę spuchnięte.

  - Jeśli masz zamiar widzieć się z kimkolwiek dziś, to najpierw zrób coś z tym - musnęłam palcem jego dolną wargę. - Spuchły Ci usta.

  Zaśmiał się, cmoknął mnie w nos i wyszedł z mojego mieszkania. Zupełnie bez humoru ruszyłam do swojego pokoju. Powinnam być szczęśliwa. Wróciłam do domu, całowałam się z mężczyzną, którego kocham, a ten wytłumaczy reszcie czemu robiłam to, co robiłam. Jednak wiedziałam, że nie ominie mnie rozmowa z każdym z osobna o moim 'karygodnym zachowaniu'. Totalnie wykończona rzuciłam się na łóżko i po chwili już spałam jak małe dziecko.

Rozdział 19

Heya.
Jestem z dwoma rozdziałami.
Jakoś tak mnie wzięło na MSDW, więc to chyba tą książkę skończę jako pierwszą. 
A przynajmniej pierwszy tom. XD

***


  Po ucieczce od Daddy'ego poleciałam z powrotem w stronę stolicy. Zamknęłam oczy zakręciłam się w powietrzu, po czym zatrzymałam się nagle. Otworzyłam oczy i pomknęłam przed siebie. Dokładnie przeczesywałam ziemię wzrokiem. Długi, bardzo długi czas nie mogłam znaleźć nic odpowiedniego. Nagle się zatrzymałam. Spojrzałam na wioskę pode mną, rozejrzałam się i znów na nią spojrzałam. Wzruszyłam ramionami i runęłam w dół. Podniosłam się z piaskowej drogi, wytrzepałam pobieżnie spodenki i koszulkę, po czym spojrzałam przed siebie. Kilka małych domków, chyba z dziewięć. Wszystko ładne, zadbane, ale wyraźnie staroświeckie. Uśmiechnęłam się. To to miejsce. To tu chciałam zostać. Podeszłam do jednego z większych domów jak na tamte standardy i zapukałam do drzwi. Nic nie usłyszałam. Po chwili poczułam zbliżającą się z tylu wrogo nastawioną energię. Nie zrobiłam nic. To nawet nie był demon. Poczułam, że mam nóż przy gardle.

  - Nie ruszaj się - usłyszałam. - Powoli połóż plecak na ziemi. Powoli - spełniłam prośbę napastnika. - Ręce do góry. Kim jesteś i czego tu szukasz?

  - Jestem Ren Sudcliff - powiedziałam cicho. - Zgubiłam się i chciałam zapytać o drogę.

  - Kłamiesz - stwierdził męski głos. - Jesteś demonem, więc gdybyś się zgubiła, poleciałabyś wysoko i zobaczyła gdzie jesteś – warknął, przyciskając nóż do mojej szyi.

  - Uciekam z domu. Byłam w ogromnym lesie, o tam - wskazałam do tyłu. - Ale mnie znaleźli, więc musiałam uciec dalej. Znalazłam to miejsce i miałam nadzieję, że ktoś by mnie przygarnął, ale skoro to jakiś problem to pójdę dalej.

  - Nigdzie nie idziesz - oświadczył koleś, zabierając ostrze z mojego gardła. - Nie chcę konfliktów, po prostu nie ufamy obcym. Wątpię, żebyś miała jakieś złe zamiary skoro pozwoliłaś się obezwładnić człowiekowi.

  Zdębiałam. Wciąż trzymając ręce w górze, odwróciłam się powoli. Stanęłam oko w oko z chłopakiem. Był wyższy ode mnie. Jego oczy miały barwę gorzkiej czekolady, włosy czarne, prawie jak węgiel. Jego skóra stanowiła kontrast do tego połączenia. Miała dość jasny odcień. A może tylko mi się tak wydawało? Po chwili mój wzrok przyciągnął tatuaż. Wąż wyglądał jakby pełzał po jego skórze. Na szyi było widać tylko jego głowę. 

- Człowiek? - spytałam cicho i robiąc krok do tyłu. - Co w podziemiach robi człowiek? - szepnęłam. Chłopak wzruszył ramionami. 

- Sprowadzili mnie tu, nie wiem po co, nie wiem czemu. Nic nie powiedzieli, tylko mnie tu rzucili – powiedział, wzruszając ramionami. Przytaknęłam powoli, potwierdzając, że rozumiem to, co właśnie usłyszałam, choć nie rozumiałam z tego nic. Chłopak zakręcił kilka razy nożem w powietrzu, po czym schował go do skórzanego pokrowca przytwierdzonego do pasa. Wsadził ręce do kieszeni, odwrócił się i bez słowa odszedł. Po kilku krokach przystanął i obejrzał się na mnie. - Idziesz? - spytał. Pokiwałam głową szybko, chwyciłam plecak i podbiegłam do chłopaka, który ruszył już dalej. Podreptałam za nim do małej, ale przytulnie wyglądającej chatki. - Na jaki mniej więcej czas chcesz tu zostać? - spytał otwierając drzwi. Wzruszyłam ramionami, udając zamyślenie. 

  - Wystarczy mi do końca wakacji – powiedziałam, stając niepewnie w progu. Mężczyzna ruchem ręki zaprosił mnie do środka. Zamknęłam za sobą drzwi, po czym zostałam zaprowadzona do jednego z trzech pokoi. - Mieszka pan tu sam? – spytałam, kładąc delikatnie plecak na podłodze. 

  - Nie mów do mnie per pan. Jestem Josh – powiedział, po czym pokiwał głową. – Tak, mieszkam sam. A teraz powiedz mi czy jesteś wegetarianką czy masz na coś uczulenie, czy coś w tym stylu?
  Spojrzałam na niego zdziwiona.

  - Skoro masz tu chwilę mieszkać, to muszę coś o tobie wiedzieć, szczególnie jeśli mam ci gotować - wytłumaczył. Powiedziałam, że mogę jeść wszystko, zdziwiona jego nadzwyczajną gościnnością, ale nie skomentowałam tego. Byłam zbyt leniwa, żeby sama sobie gotować, jeśli mógł robić to za mnie ktoś inny.

  Mężczyzna o imieniu Josh pokazał mi gdzie znajdowała się łazienka, gdzie kuchnia i salon, po czym kazał mi iść się umyć. - Porządnie - zaznaczył. – Nie chcę być nie miły, ale śmierdzisz.

  - To pewnie przez to, że spędziłam chwilę w lesie – mruknęłam, kiwając głową. Siedząc w wannie, pomyślałam, że będę musiała mu jakoś pomóc, żeby odwdzięczyć się za schronienie. Myślałam nad sprzątaniem, ale pamiętając jak u mnie ono wygląda, zrezygnowałam. Nie chciałam przecież zniszczyć mu domu. Mogłam spytać czy mogę gotować, ale skoro sam zaproponował.. Ostatecznie mogłam mu w tym pomóc. Uśmiechnęłam się. To był dobry pomysł.

  Umyta, ubrana, z mokrymi włosami, klejącymi się do pleców i ramion,  podążyłam do kuchni. Josh kazał mi usiąść przy stole. Chwilę potem przede mną wylądował talerz pysznie pachnącego makaronu w mięsnym sosie. Po spróbowaniu dania zrezygnowałam również z gotowania. Moje potrawy nie były nawet w 1/3 tak dobre jak to, co ugotował on.

  Po posiłku spytałam Josha w czym mogłabym mu pomóc, żeby się odwdzięczyć za przyjęcie mnie pod swój dach.

   - Nic nie musisz robić. Nie jesteś pierwszą ani ostatnia osobą, którą przyjmuję. Ty tylko tu jesz i śpisz. Rób co chcesz, kiedy chcesz. Tylko, żeby w nocy było w miarę cicho, żebym mógł spać - powiedział ziewając. Pokiwałam głową, powoli odzyskując wiarę w ludzi. Siedzieliśmy jeszcze chwilę przy stole. Josh zrobił nam kawę, po czym stanął do zmywania. - Chciałbym coś o tobie wiedzieć, skoro mamy mieszkać dwa tygodnie pod jednym dachem. Kim jesteś? - odezwał się nagle. Popatrzyłam w swoją kawę. Trzeba było kłamać.

  - Jestem Ren Sudcliff, mam 16 lat i pochodzę z rodzinki, która nie jest do końca zwyczajna. W sensie.. Są trochę nienormalni. Uciekłam, bo nie mogłam już wytrzymać porównywania mnie do starszej siostry. Nie umiem ani walczyć, ani nie jestem jakaś wybitnie inteligentna. Mam mało mocy, jestem słaba i dlatego czułam się jak wyrzutek - powiedziałam wciskając kubek w dłoniach. Josh pokiwał głową.

  - Nie musisz wracać po końcu wakacji. Możesz zostać ile chcesz - powiedział nagle.

  - Dziękuję. Nie będę nadużywać pana.. twojej dobroci. Poza tym, muszę wrócić. Mam obowiązki - westchnęłam. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, po czym podziękowałam bardzo wylewnie za przygarniecie mnie i wybiegłam z domu. Popędziłam w stronę pustego pola, którego było tu od groma po czym wystrzeliłam w górę i poleciałam jak najszybciej i jak najdalej od domu Josha. Jeszcze tego brakowało. Ktoś wpadł na mój trop. Ktoś leciał w moja stronę. Był jeszcze daleko, ale wolałam nie ryzykować. Zakręciłam kilka razy, po czym zanurkowałam między drzewa ogromnego lasu, w którym koczowałam ostatnie dwa dni. Złożyłam skrzydła, kiedy tylko wleciałam między liście. Siła odrzutu nie pozwoliła mi spokojnie chwycić gałęzi, więc tylko odrapałam sobie dłonie. Kilka razy odbiłam się od konarów i z głuchym trzaskiem upadlam na ziemię. Podniosłam się z niejakim trudem i ignorując pulsujący ból całego ciała, zaczęłam biec przed siebie. Kompletnie wyciszyłam moc. Ktoś, kto mnie gonił, co raz bardziej się do mnie zbliżał. Skuliłam się pod ogromnym drzewem i zamknęłam oczy. Był co raz bliżej. Jeszcze bardziej wyciszyłam moc. I jeszcze bardziej. I jeszcze. Zadrżałam. To był mój ojciec z Xenzetsu i Matthiasem. Byli centralnie nade mną. Wytrzymałam oddech. Słyszałam ich rozmowy. Wiedzieli, że tu się ukryłam. Po chwili jednak polecieli dalej. Odetchnęłam cicho. Nie mogłam teraz nigdzie iść. Musiałam czekać. Spojrzałam w górę. Co ja miałam teraz zrobić? Wstałam, otrzepałam się z igieł i liści, splunęłam na ziemię i skoczyłam, chwytając się najniżej rosnącej gałęzi. Podciągnęłam się raz i drugi. Pulsujący ból zadrapań i nowo tworzących się siniaków lekko mnie dekoncentrował, ale po chwili.. Zamknęłam oczy i zaczęłam robić ćwiczenie odruchowo. Oczyściłam umysł, czerń otuliła mój mózg, otworzyłam oczy. Wszystko było dobrze. Mimo ciężaru, który czułam w piersiach, podciągałam się raz po raz. Poczułam pieczenie, ból.. Moje mięśnie płonęły. Zacisnęłam zęby i podciągnęłam się jeszcze kilka razy, po czym zeskoczyłam na ziemię. Ćwiczyłam tak jeszcze godzinę, może dwie. Nie wiem, straciłam rachubę. Wiem tylko, że byłam trochę zmęczona i spocona. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Nie wyczuwałam nikogo, kogo bym znała w promieniu 6 kilometrów od mojego położenia. Uśmiechnęłam się, otworzyłam oczy, rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Spojrzałam za siebie, po czym przyspieszyłam i poleciałam w stronę domu Josha.

  Do końca wakacji wyglądało to mniej więcej tak, że wstawałam rano, dostawałam pożywne śniadanie, pomagałam Joshowi, nawet jeśli tego nie chciał, jadłam obiad, a po obiedzie szłam zwiedzać. Tak przynajmniej myślał Josh. Tak naprawdę spędzałam kilka godzin na morderczych treningach. Co dwa dni robiłam przerwę na medytację, ochłonięcie i odpoczynek mięśni. Wieczorem szłam się najpierw umyć. Josh nie pozwalał mi brać czegokolwiek i iść do pokoju. Miałam czysta i pachnąca siedzieć z nim przy stole podczas kolacji. Każdy posiłek jedliśmy razem i rozmawialiśmy, nie patrząc na kulturę czy cokolwiek innego. Dzięki temu przypomniał mi jak to jest jeść z kimś, jak to jest rozmawiać z kimś o tym jak minął dzień, jak to jest dzielić się zabawnymi historyjkami. Po kolacji zazwyczaj szłam spać. I tu znowu, to tylko podejrzenia Josha. Czekałam aż zaśnie, żeby wymknąć się na conocną naukę poruszania się w ciemnościach, z lataniem włącznie. Kiedy uznawałam, że już starczy, przystawałam na chwilę, żeby sprawdzić czy nikomu nie zachciało się znowu mnie szukać po nocach. Przez dwa tygodnie mój skaner wydłużył swój promień do 7 kilometrów. Efekty trenowania w lesie zobaczyłam o wiele szybciej, niż kiedy wymykałam się do jaskini. Kiedy wszystko, co miałam zrobić tego dnia zrobiłam, szłam spać, prawie totalnie wykończona.

  - Ren! Ren, wstawaj! - usłyszałam krzyk. Na początku nie zareagowałam, nadal nie przyzwyczajona do tego, jak nazywał mnie Josh. Po chwili jednak otworzyłam szybko oczy. Nie był to normalny krzyk , którym byłam codziennie budzona. Słyszałam w nim strach. Poderwałam się na równe nogi, prawie wyważyłam drzwi mojego pokoju.

  - Co jest?! - zawołałam spanikowana, stając w progu kuchni. Josh spojrzał na mnie przestraszony.

  - Idziemy, chodź – powiedział, zbierając torbę, chwytając mnie za nadgarstek i ciągnąc za sobą. Nagle wyczulam o co mu chodziło. Dotarli tu.

  - Padnij! – wrzasnęłam, ciągnąc Josha za rękę w dół i przypierając go do podłogi. Okno w kuchni rozprysło się w tym momencie na miliony kawałeczków, a na drewnianej podłodze stanął nie kto inny jak.. - Max.. – szepnęłam, zaciskając pięści. Zwrócił twarz w moja stronę, a jego oczy błysnęły jaskrawą żółcią. Powoli wstałam i zasłoniłam ramieniem Josha. - Uciekaj - szepnęłam, nie odwracając wzroku od przybysza.

  - Co? Nie mogę Cię tak zostawić - powiedział przejęty, podrywając się na równe nogi. Zacisnęłam zęby. Max ruszył w naszą stronę. Odepchnęłam Josha jak najmocniej dałam radę. Uwolniłam moc i zatrzymałam Maxa. Spojrzałam na gospodarza przepraszająco się uśmiechając. – Przepraszam, że Ci skłamałam. Uciekaj. On jest tu po mnie – powiedziałam, po czym uderzyłam łokciem w szczękę Maxa. Zanim zdążył się otrząsnąć, kopnęłam go w brzuch, po czym szybkim ruchem go obezwładniłam. Trzymając jego ręce i siedząc na jego plecach uśmiechnęłam się z wyższością. - Nadal niczego się nie nauczyłeś. Nie jesteś dla mnie przeciwnikiem.

  - Może on nie, ale Gin i ja już tak - usłyszałam za sobą. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Matthias mnie obezwładnił, a Gin wprowadził do mojego obiegu niewielką ilość swojej mocy, żeby zakłócić przepływ mojej. Zasyczałam, wyrywając się dziko. - Spokojnie. Nie wierzgaj tak, dziecko, bo będę musiał Cię skrzywdzić - syknął Mat.

  - Ja pierdzielę. To tu byłaś cały czas? - Gin rozejrzał się. - Jakim cudem nikt Cię nie znalazł?

  - Nie rozumiem czemu uciekłaś. Mogłem jeszcze zrozumieć wymykanie się z lekcji i te nadgodzinne treningi Ale ucieczka z domu? Jak będziesz królową to mając problem też uciekniesz? - westchnął Mat, odwracając mnie w stronę drzwi i pchając moje ciało w ich stronę. Zacisnęłam zęby, zapierając się z całych sił. Gdybym mogła użyć mocy, nie mieliby ze mną szans.

  - Chwila.. Królową? - usłyszałam głos Josha. Odruchowo opuściłam głowę.

  - No tak, Shion nie lubi zbytnio chwalić się swoim statusem - westchnął Gin, pomagając podnieść się Maksowi. – Tak, Shion jest księżniczką i uciekła z domu.

  - A więc Shion, nie Ren. Ciekawie się zrobiło - westchnął Josh. - Chcecie może zabrać jej rzeczy? - zwrócił się do Gina, który tylko kiwnął głową i podążył za gospodarzem do pokoju w którym spałam. Poczułam jak coś mnie w środku ściska. Nie wiem na co liczyłam. Na to ze mnie obroni? Przecież to człowiek. Sam nie dałby rady jednemu demonowi, nie mówiąc o trzech. Poza tym, znał mnie półtora tygodnia. Jeśli by się nie wydało, że kłamałam, może próbowałby coś wskórać, ale w tej sytuacji byłam zupełnie sama. Pociągnęłam nosem, rozluźniając mięśnie. Poddałam się. Nie miałam już zamiaru walczyć.

  - Co jest? Nie będziesz już wierzgać? - spytał mat. Pokręciłam głową. - Nie będziesz próbowała uciec? - znów pokręciłam głową. Nie miałam po co i gdzie uciekać. Gdybym spróbował, oni i tak by mnie dogonili, bo w tym stanie nie mogłam nawet latać. Poza tym i tak dzisiaj miałam wracać do domu.

  Mat mnie puścił, a ja rozmasowałam nadgarstki. Spojrzałam prosto na niego.

  - Poćwicz jeszcze ten chwyt, bo gdybyście mi nie zablokowali mocy, to bez problemu bym się uwolniła - powiedziałam beznamiętnie, stając przodem do brata. Spojrzałam na niego, po czym odwróciłam wzrok. Brak soczewek, niepomalowane włosy. Jeszcze mnie takiej nie widzieli, a szok na twarzy Matthiasa mówił mi, że niedługo będę musiała dowiedzieć się co mi jest. Na szczęście Mat o nic nie zapytał. Wiedział, że mu powiem, ale w swoim czasie. Nie naciskał. - Sami mnie znaleźliście? - spytałam cicho. Pokiwał głową.

  - Dwa tygodnie temu lecieliśmy wtedy z tatą. Wtedy miał wrażenie, że Cię wyczuł, ale nikogo nie znaleźliśmy na polach ani w lesie. Tata poleciał z powrotem do stolicy, a ja wróciłem tutaj do wioski i przeszukałem każdy dom - zawiesił się pocierając kark. - Ten facet co tu mieszka..
  - Josh - poprawiłam. Matthias kiwnął głową.

  - Tak, Josh. Spytałem czy nie widział nikogo obcego krążącego niedaleko. Stwierdził, że nie. Zaprosił nas na herbatę trochę pogadaliśmy. Wtedy właśnie coś wydało mi sie dziwne. Zdawało mi sie ze gdzieś już słyszałem o Ren Sudcliff,  którą podawał za swoja kuzynkę. Kiedy już miałem wychodzić spojrzałem w głąb domu w tamtą stronę - wskazał na sypialnie. - Podczas przeszukiwania domu nie znalazłem nic podejrzanego, ale w tamtym momencie zobaczyłem coś znajomego. Wtedy nie mogłem określić co to dokładnie było, więc pomyślałem, że po prostu za bardzo się martwię i widzę za tobą ślady już wszędzie.. - zawiesił się, bo w tym momencie z pokoju wyszedł Gin z moim plecakiem. Max nadal stał pod ścianą, ale kiedy Gin i Mat kiwnęli do siebie głowami, ruszył wreszcie dupsko. Mat zaczął mnie pchać w stronę drzwi, ale zatrzymałam go.

  - Dajcie mi chwilę – powiedziałam, patrząc na całą trójkę. Podeszłam do Josha, który stał oparty o ścianę pokoju, który zajmowałam. – Przepraszam, że Ci skłamałam. Nie chciałam żeby to tak wyszło..

  - Nie ma sprawy. Musiałaś mieć powód, żeby ukrywać swoją tożsamość.. i swoją siłę. Nie jesteś słaba w żadnym stopniu – powiedział, uśmiechając się. - No to.. Zapraszam kiedyś, jak będziesz chciała wpaść.. Do zobaczenia – szepnął, wyciągając ramiona. Przytuliłam go.

  - Tak. Do widzenia – powiedziałam, pociągając nosem. Przechodząc przez próg jeszcze mu pomachałam, po czym Mat zatrzasnął za nami drzwi. Gin podszedł do mnie i wyciągnął ze mnie swoją moc. Rozłożyłam skrzydła i zamachałam nimi kilka razy. Mat, Max i Gin stali już gotowi, żeby mnie gonić, ale ja nie miałam zamiaru uciekać. Pozwoliłam im wystartować jako pierwszym, a sama dostosowałam się do ich tempa. Było ono dość wolne jak dla mnie. Podleciałam do brata i szturchnęłam go ramieniem. - No to, w jaki sposób odkryłeś gdzie jestem? - spytałam.

  - Na czym skończyłem?

  - Na tym, że coś zauważyłeś wychodząc od Josha – powiedziałam, a Mat kiwnął głową.

  - Nie przeszukałem jego domu dokładnie. W każdym budynku szukałem zresztą oczywistych śladów jak twoje porozrzucane ubrania czy po prostu ciebie siedząca na kanapie.. Nie jestem zbyt dobry w poszukiwaniach - uśmiechnął się. - Wróciłem do domu. Następne półtorej tygodnia szukaliśmy cię dosłownie wszędzie. Wtedy poszedłem do Twojego mieszkania. Zobaczyłem zdjęcie stojące na biurku i wszystko zaczęło się układać w całość. Przecież Ren Sudcliff to była twoja adopcyjna matka. To, co wtedy przyciągnęło moja uwagę, to moc pulsująca zza tamtych drzwi. Taka sama jak pulsowała w twoim pokoju. Wszystko przez rzeczy, które zabrałaś ze sobą. Zgarnąłem dwójkę pierwszych demonów jakie zobaczyłem i od razu zorganizowaliśmy akcję. Nic więcej się nie działo - powiedział wzruszając ramionami. Pokiwałam głową. Miałam wielką ochotę spytać czy mogę polecieć pierwsza, ale nie chciałam pokazywać jak szybko umiem latać. Dla swojego bezpieczeństwa wolałam na razie to zachować w tajemnicy. Westchnęłam cicho, ale podążałam za nimi - za swoim bratem, za przyjacielem i za wrogiem którym nie chciałam żeby był.


  Kiedy wlecieliśmy na teren stolicy poczułam się dziwnie. Nie było mnie tu dwa tygodnie, a już czułam, że nie chcieli mnie tu. To miasto mnie odrzucało. Zacisnęłam zęby, odsuwając tą myśl od siebie. Teraz musiałam się zmierzyć prawdopodobnie z całym sztabem wkurzonych demonów składającym się ze Starego i Młodego pokolenia.

czwartek, 21 stycznia 2016

UWAGA.

Stopuje na razie z dodawaniem rozdziałów tu.
Zajme sie najpierw poprawianiem pierwszych 8 rozdziałów, w których odrobine zmienie fabułe.
To na razie tyle, ale...
JADE NA HOLLYWOOD UNDEAD W KWIETNIU.
CO WY WIECIE O SZCZEŚCIU?


Miłej reszty dnia życze. <3

wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 18

Uhuhuhu.
Sylwester, sylwester i po sylwestrze.
Styczeń, styczeń i prawie koniec stycznia.
Zaraz wracam do szkoły jak tylko wyzdrowieję, zapisuje się też na trening MMA.
Może ruszę tyłek do jakiegoś wydawnictwa, żeby popytać..
Zobaczy się.
Życie Shion co raz bardziej się zmienia.
Za dwa/trzy rozdziały można spodziewać się wielkiego wybuchu. *zaciera rączki i chichocze*
Będzie ciekawie.

***

  Wstałam wcześnie rano, jak zwykle. Od kłótni z Cooperem minęły cztery miesiące, podczas których często chodziłam do Starszyzny, chcąc dowiedzieć się od nich czegoś nowego, o czym nie uczyli nas w szkole. Po wizycie u nich zazwyczaj leciałam do swojej jaskini, a której Matthias do tej pory nikomu nie powiedział. Max traktował mnie jeszcze gorzej niż wcześniej z jedną tylko różnicą. Często zadawał mi pytania i przyglądał mi się prawie cały czas. Odpowiadałam mu chętnie i szczerze, nawet kiedy pytania stawały się niewygodne, jak te o moje życie emocjonalne. Nie wiedziałam w czym pomagały mu moje odpowiedzi, ale byłam ciekawa jego reakcji na najszczersze odpowiedzi, które mogły mnie pogrążyć. Jednak to nie Max był tym czym się przejmowałam. Moje relacji ze Starszym Pokoleniem były co raz gorsze. Nie to, żeby nie widzieli moich starań i postępów. Chodziło bardziej o to, że nie widzieli nic poza tym. Nie widzieli tego jak harowałam dniami i nocami, ślęczałam nad książkami, uczyłam się, trenowałam przed i po lekcjach. Bolało mnie to i nie potrafiłam zaakceptować ich ślepoty.

  - Najgorsi - warknęłam, zgniatając w reku plastikową butelkę po napoju proteinowym i rzuciłam ją za siebie. Spojrzałam w lustro. Przede mną stała wysoka, prawie szesnastoletnia dziewczyna i rozbudowanych jak na swój wiek mięśniach, zaciętym wyrazie twarzy, wściekłych, wyblakłych oczach i siwiejących włosach. Zerknęłam na zegarek. Pół do 7. Czas szykować się do szkoły. Usiadłam przy małym lusterku i wyjęłam soczewki z szuflady w biurku. Nie chciałam ich nosić, ale nie miałam innego wyjścia. Jeśli ktoś dowiedziałby się o mojej przypadłości.. Nie mogłabym dalej się normalnie uczyć, wysłaliby mnie na badania, które nie wiadomo ile by trwały. Nie, nie mogłam sobie tego w żaden sposób wyobrazić. Spojrzałam w swoje odbicie zrezygnowana. Dwa dni wcześniej malowałam włosy, które znów zaczęły tracić swoją barwę. Do tej pory wyblakła mi połowa od końcówek w górę. Reszta jeszcze się jakoś trzymała, ale pogodzona ze swoim losem oczekiwałam całkowitego ich wybielenia.

  Westchnęłam ciężko, nakładając czerwoną bluzę. Na tyłek nacisnęłam krótkie, biało-czarne spodenki, zawiązałam sznurówki adidasów i włączyłam muzykę, która buchnęła w moich słuchawkach. Zarzuciłam plecak na ramie, pozamykałam wszystkie pomieszczenia i wyszłam z domu. W szatni rzuciłam plecak w kąt, zmieniłam górną cześć ciuchów i wyszłam na plac za szkołę. Zaliczyłam kilkanaście kółek po torze, ćwiczenia rozciągające, po czym zaczęłam sobie przypominać wszystkie podstawowe ciosy, których uczył mnie Bateshi na początku, na dodatkowych lekcjach. Teraz nawet nie fatygował się, żeby chociaż zobaczyć jak mi szło. Przestał, kiedy tylko zaczęłam unikać Starszego Pokolenia. Zacisnęłam zęby, atakując wyimaginowanego przeciwnika z taką zaciętością, że po chwili wpadłam w trans.

  - Uważaj - usłyszałam. Nagle poczułam obecność dodatkowej osoby. Powinnam tu być tylko ja. Otworzyłam zaciśnięte do tej pory oczy. Pot lał się ze mnie strumieniami, słońce przygrzewało co raz mocniej. Odwróciłam się, natrafiając spojrzeniem na intensywnie różowy wzrok. - Co się stało, że trenujesz tak ciężko od samego rana? - spytał Sedori, odrzucając włosy do tyłu i podając mi wodę. Przyjęłam ją chętnie, siadając na ławce ustawionej w cieniu pod ścianą szkoły.
  - A co mam robić? - odparowałam, patrząc przed siebie. Sedori zajął miejsce obok mnie, poprawiając uprzednio sukienkę.

  - Gabriell i Eva powiedzieli mi, że dziwnie się zachowujesz. Nie jesteś taka jak wcześniej, wszyscy to zauważyliśmy - powiedział. - Hej, co się dzieje? Shion, wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko - położył mi dłoń na ramieniu. Cmoknęłam niezadowolona, słysząc co mówili o mnie przyjaciele. Wiedziałam, że widzieli co się ze mną działo, tylko ślepy by nie zauważył, ale musieli o tym gadać ze Starszym Pokoleniem?

  - Xenzetsu.. - mruknęłam. - Ktoś gadał o tym z Xenzetsu? - Sedori spojrzał na mnie, po czym pokiwał głową. - Kto?

  - Olivier - odpowiedział po chwili. - Mówił, że jesteś jakaś nieobecna. Że często mówisz do siebie. Że znikasz na całe dnie. Że unikasz wychodzenia z domu z kimkolwiek. Że jesteś ciągle zmęczona. Że zachowujesz się jak nie ty. Jesteś ponura, mrukliwa, ciągle się wściekasz.. Że to co jeszcze niedawno cię cieszyło, teraz nie ma dla ciebie znaczenia - powiedział. Przetarłam dłonią twarz, wdychając głęboko. - Wszyscy wyrazili już zgodę na indywidualne lekcje ze Starszym Pokoleniem. Zostałaś tylko ty. Kiedy usłyszymy twoją decyzję kochana? - spojrzał na mnie zmartwiony. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć jaki miał wyraz twarzy. Zatroskana matka martwiąca się o swoje dziecko.
  - Już niedługo. Jeszcze tylko trochę. Dajcie mi tylko trochę czasu..

  - Ile? Ile czasu jeszcze potrzebujesz? - przerwał mi niski, dudniący głos. Niechętnie odwróciłam głowę. Bateshi stał wsparty o framugę i łypał na mnie nieprzyjaźnie. - Nie sądzisz, że trochę za długo już to trwa? Skończ wreszcie te swoje zabawy i obrażanie się. Skup się na szkole. Obijasz się całymi dniami i myślisz, że wszystko ujdzie ci na sucho? - warknął, stając przede mną. Moje serce w tym momencie zamieniło się w idealny diament. Stało się twardsze niż skała, zimniejsze niż lód. Moje oczy wyrażały tyle co nic. Obijam się..

  - Nie jestem obrażona. Po prostu przejrzałam na oczy - posłałam mu zimny uśmiech i wstałam. - Myślcie sobie co chcecie, ale najpierw spójrzcie na moje wyniki egzaminów. Wtedy będziemy mogli pogadać - warknęłam, patrząc beznamiętnie na Bateshi'ego. Weszłam na salę gimnastyczną i przystanęłam słysząc kontynuację rozmowy.

  - I coś ty narobił? - westchnął Sedori. - Dobrze mi szło. Już prawie normalnie z nią rozmawiałem. Musiałeś się wtrącić?

  - Przepraszam - westchnął Bateshi. - Wiesz, że nie umiem normalnie rozmawiać z nikim, oprócz ciebie. Wkurza mnie to już. Bardzo ją lubiłem, kiedy tu wreszcie dotarła, ale stała się taka.. Zamknięta w sobie i ponura. Nigdy jej nie ma. Co z tego, że jest najlepsza na egzaminach, skoro jej to nie cieszy? To, że tak znika i się zmienia.. To nie jest normalne ani naturalne - jego głos się załamał. Usłyszałam głośny wdech. - Nie wiem co ona musi robić, kiedy znika, żeby mieć takie wyniki. Ona się przepracowuje. Widziałeś jak ona wygląda? Trup. Nie dość, że nieświadoma, to jeszcze osłabiona. Czy ona w ogóle coś je?

  - Nie wiem, Bat, nie wiem - westchnął Sedori. - Wszyscy wiemy, że jest z nią co raz gorzej.. Poza tym..

  Reszty nie usłyszałam, wychodząc z sali na korytarz. Co chcieli osiągnąć? Takim zachowaniem i takimi metodami na pewno mnie nie pocieszą ani nie zmuszą do ponownej zmiany. Bez słowa minęłam dziewczyny z klasy i weszłam do szatni. Zgarnęłam plecak i ignorując wołanie Evy i groźby Reb, wyskoczyłam przez okno na korytarzu. Miękko wylądowałam na trawie i poszłam prosto przed siebie. Byłam teraz jak takie małe dziecko wojny. Sama, zdana na siebie, wybierająca walkę zamiast poddania się. Wzbiłam się w powietrze i poleciałam w stronę apartamentowca. Zostało około 2 tygodnie do końca sierpnia. Tyle mi wystarczyło na odpoczynek. Usiadłam przy biurku i zaczęłam pisać. Nikt tu nie przyjdzie. Jeśli nadal próbowali mnie szukać, to na pewno nie tu. Zbyt często tu zaglądali, kiedy uciekałam i teraz wszyscy, oprócz jednej osoby, myśleli, że prawie nie bywałam w domu. Złożyłam ręcznie pisaną notatkę na dwa i położyłam ją na stoliku, który ustawiłam tuż przed drzwiami windy. Ktokolwiek tu przyjdzie, przekaże moją wiadomość dalej, nie było innej możliwości. Wyciągnęłam z szafy ogromny plecak kupiony ostatnio i zaczęłam upychać do niego swoje rzeczy. Dwie koszulki, bluza, krótkie spodenki, dresy, kilka par skarpet, bielizna, szczoteczka do zębów, szczotka do włosów, dwa noże - duży i mały, dużo sznurka, koc, kilka paczek zapałek i adidasy. Westchnęłam głęboko. Szybko zrzuciłam z siebie ciuchy i nałożyłam czarną bluzę i spodnie moro. Pobiegłam do przedpokoju. Wcisnęłam stopy w glany i szybko je zawiązałam. Ktoś jechał windą, zaraz tu będzie. Chwyciłam plecak i zarzuciłam go sobie na plecy. Nałożyłam na głowę czapkę z daszkiem i spojrzałam na drzwi windy przelotnie, uśmiechnęłam się. Wiedziałam kto jedzie. Weszłam na parapet, chwyciłam obiema dłońmi o framugę i wystrzeliłam jak z procy. Rozłożyłam skrzydła i poleciałam w górę. Przycupnęłam na gzymsie ogrodu mamy ulokowanym na dachu. Słyszałam jak chodził nerwowo to w jedną, to w drugą stronę. Pewnie czytał notkę. Po chwili podbiegł do okna, wołając mnie po imieniu. Też sobie moment na odwiedziny wybrał. Ten głos.. Pomyliłam ich aury. Prychnęłam. Ktokolwiek by to był, Oli czy Xen, nie zamierzałam wracać. Xenzetsu chyba wyczuł gdzie byłam, bo usłyszałam szybkie kroki i po chwili mężczyzna wypadł przez okno, rozkładając skrzydła. Wystrzeliłam jak z karabinu, znikając z zasięgu wzroku Xenzetsu. Nie zorientował się nawet gdzie, kiedy i jak, bo ten ułamek sekundy, który on poświęcił na wyskoczenie z okna, rozłożenie skrzydeł i wyregulowanie lotu, ja wykorzystałam na ucieczkę. Włosy powiewały na silnym wietrze, zasłaniając ni widok. Odrzuciłam je do tyłu, związując gumką grzywkę. Minęłam swoją jaskinię i poleciałam dalej. Teraz nawet Matthias nie mógł wiedzieć gdzie byłam. Nie mógł. Nikt nie mógł. Musiałam lecieć dalej, za następne miasto albo i dalej, i dalej. Wyleciałam za granicę stolicy, minęłam kilka wsi i jedno większe miasteczko, po czym zawisłam nad ogromnym, ciemnym lasem. Uśmiechnęłam się, nurkując w ciemnozielonym morzu. Kiedy stanęłam na ziemi, zrozumiałam, czemu na tabliczce przy wejściu było napisane 'Zagrożenie! Nie wchodzić'. Było ciemno i trochę strasznie. Miałam nadzieję, że las przyjmie mnie jak swojego. Oboje tacy sami. Oboje uparcie trwający. Oboje twardo trzymający się swojego i niedający się zmienić. Opuszczeni przez swój upór. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam przed siebie. Drzewa trzeszczały cicho, liście szumiały, a między dźwiękami natury, nienaturalne tutaj, ludzkie kroki. Moje kroki. Poczułam nagle irytujące burczenie w brzuchu. Odłożyłam plecak, wyjmując z niego duży nóż i z trybu turysty-uciekiniera przełączyłam się na tryb myśliwego. Zamiast stawianych na oślep kroków - wyważone, ciche, ale szybkie. Pstryknął jakiś włącznik w mojej głowie i włączyły się moje niedawno odkryte, zwierzęce instynkty. Wszystkie zmysły miałam wyostrzone, ruchy zwinniejsze, a umysł skupiony na jednym - jedzeniu. Usłyszałam szum wody. Rzeka. Woda. jeśli woda, to niedaleko powinny być też zwierzęta. Jako drapieżnik mięsożerca z gatunku shionowatych, popatrzyłam w tamtym kierunku. Gdybym była normalna, uśmiechnęłabym się widząc zająca, który pił akurat wodę. Ale ja normalna nie byłam, więc podkradłam się do drzewa i złapałam mocniej rękojeść noża. Powoli i cicho podeszłam do zwierzęcia. Będąc trzy metry od niego, wycelowałam, łapiąc nóż za czubek ostrza i w odpowiednim momencie rzuciłam. Po roku intensywnych ćwiczeń, upolowanie zająca było dziecinnie proste. Wyrwałam nóż ze zwierzęcia, wyczyściłam go porządnie i ruszyłam z powrotem do swojego plecaka. Zarzuciłam go na plecy i ruszyłam na poszukiwanie dogodnego miejsca na nocleg. Po drodze zbierałam potrzebne gałęzie i inne łatwopalne rośliny jak suchy mech na przykład. Szłam wzdłuż strumienia i kiedy już miałam się poddać i rzucić wszystko na ziemię tam gdzie stałam, zauważyłam drzewo na drugim brzegu. Nie jakieś zwyczajne, bo takich było tu na pęczki, tylko idealne dla mnie. Ogromne, rozłożyste, wysokie i miało dużo gałęzi, więc idealnie nadawało się na kryjówkę i punkt widokowy. Jego korzenie tworzyły łuk, który w najwyższym punkcie osiągał około metra nad ziemią. Przeskoczyłam nad strumieniem i rozejrzałam się. Położyłam swoje rzeczy obok korzeni, po czym pobiegłam do najbliższego dość rozłożystego, choć cienkiego drzewa. Ogołociłam je z gałęzi, które po chwili leżały przywiązane do korzeni, tworząc prowizoryczny dach i przednią ściankę mojego tymczasowego 'pokoju'. Jedną gałąź zostawiłam luźniej umocowaną, tak, żeby powstało wejście z prowizorycznymi drzwiami. Resztę zrobiłam z otaczającej mnie ziemi. Używając mocy, przesunęłam i umocowałam wały ziemi na korzeniach. Pokiwałam zadowolona głową. Wrzuciłam swoje rzeczy do środka, wzięłam nóż i paczkę zapałek i wróciłam przed szałas. Rozpaliłam ognisko i podkładałam drzewa, póki nie było wystarczająco duże, żeby można było nad nim coś upiec. Kiedy miałam już pewność, że ogień nie zgaśnie, zasiadłam do zająca. Obdarłam go ze skóry i podzieliłam jego mięso na części tak, żeby w każdym kawałku znajdowała się choć jedna większa kość. Jeden z kawałków nadziałam na dość gruby patyk i usiadłam przy ognisku. Piekłam swoje jedzonko, co jakiś czas dorzucając drewna do ognia. Nie zauważyłam, kiedy zrobiło się już ciemno. Jedynym źródłem światła było moje ognisko. Sprawdziłam jak miewa się mój zajączek, po czym stwierdziłam, że nadaje się już do jedzenia. Ugryzłam go i przeżułam dokładnie. Trochę gumowy i bez smaku, ale dało się przeżyć. Ważne, że jakieś jedzenie to było. Nagle wyczułam, że ktoś się zbliżał. Jedną ręką trzymałam jedzenie, drugą kontrolując wodę ze strumienia, zagasiłam ognisko. Kiedy już to zrobiłam, mocą rozgoniłam parę wodną i dym, pozbierałam swoje nieliczne rzeczy i uciekłam do szałasu. Jeśli nie była to mama, tata, Xenzetsu, Oli albo Eva, to ktoś kto się zbliżał nie mógł mnie wyczuć. Chwyciłam pewniej nóż i patrzyłam przez szparę między gałęziami. Oddychałam głęboko, powoli i cicho, tak jak sama się tego nauczyłam. Złapałam broń ostrzem w dół, przykucnęłam powoli i czekałam. Po kilku chwilach usłyszałam kroki. Ciemność utrudniała identyfikację osobnika, ale wyczułam tą specyficzną energię, to specyficzne zachowanie zdradziło mi tożsamość demona błąkającego się po lesie. Bał się, czułam jego przyspieszone bicie serca. Rozglądał się na boki, nerwowo ściskając pasek plecaka narzuconego na ramię. Ledwo powstrzymałam się od śmiechu, kiedy podskoczył przerażony. Spojrzał w górę. Podążyłam za jego wzrokiem.
  - Wiewiór, ty mały podły pojebie z drzewa, nie strasz - warknął Cherry, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem. Spojrzał na drzewo, pod którym się kryłam i poszedł dalej. Kiedy zniknął z zasięgu mojego wzroku i słuchu, odłożyłam nóż i dokończyłam jedzenie. Po tym stwierdziłam, że chyba czas iść spać. Położyłam na nóż zrolowany koc, nałożyłam grubą bluzę, dresy i dwie pary skarpet, zdjęłam soczewki i położyłam się na mchu. Zasnęłam dość szybko, ukołysana szelestem liści poruszających się na wietrze.
  Usłyszałam ciche skrzypnięcie gałązek, które po chwili wezbrało na sile i nagle się uciszyło. Przewróciłam się na drugi bok, stwierdzając, że to wina półsnu. No, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że widziałam ludzką sylwetkę stojącą tuż nade mną.
  Usiadłam gwałtownie i rozejrzałam się po namiocie. Wyraźnie czułam, jak ktoś głaskał mnie po głowie. Wyraźnie słyszałam, jak ktoś mówił do mnie, gdy spałam. Wyraźnie widziałam sylwetkę i świecące na biało oczy tego kogoś. Teraz, w tym momencie, uświadomiłam sobie, że jedyne co było wyraźne to to, że zaczynałam powoli wariować. Wstałam i wyszłam z prowizorycznego namiotu, rozciągając się z przeciągłym jękiem. Rozpaliłam ognisko, przepłukałam w strumieniu wczorajsze ciuchy, upiekłam kolejną porcję zająca i go zjadłam. Przebrałam się w czystą koszulkę i spodenki, a mokre ciuchy rozwiesiłam koło ogniska. Kiedy trochę wyschły, zagasiłam ogień, powrzucałam wszystkie rzeczy do namiotu, zamaskowałam go wałami ziemi i ruszyłam przed siebie. Po półgodzinnej wędrówce stwierdziłam, że to nie las, tylko jakaś walona puszcza nie do przebycia. Mimo to, szłam dalej przed siebie, choć nie zapowiadało się na to, żebym miała znaleźć coś ciekawego. Nie poddałam się. Musiałam znaleźć jakieś skały albo wodospad. Wytężyłam słuch i szukałam dalej. 'Włączyłam' swój szósty zmysł i próbowałam zlokalizować specyficzną aurę, jaką miały tylko wodospady. Zaśmiałam się cicho. Jakimś cudem udało mi się ukryć przed innymi swój talent, nie tak jak Oliemu czy Evie. Starsze Pokolenie nie wiedziało nawet, że byłam na tyle uzdolniona, żeby samej rozwijać swoje umiejętności poprzez ucieczkę przed nimi. Usiadłam na kamieniu odrobinę zmęczona. Szłam już drugą godzinę i nie, polecieć nie mogłam, bo zostawiłabym za sobą specyficzny szlak. Tak jak zwierzęta wyznaczały ścieżki zapachem, tak demony potrafiły znaleźć kogoś właśnie przez podążanie za ścieżką wytyczona przez jego moc. Westchnęłam, opierając łokcie o kolana. Pomyślałam, że dość już się nachodziłam. Usiadłam na ziemi w pozycji otwartego lotosu, zamknęłam oczy i skupiłam się na energii ziemi i powietrza. tego też nikt nie wiedział. Wyczuwałam drżenie obu tych przestrzeni. Osobno lub razem. Blisko i daleko. Mój zasięg wynosił teraz 5km i 539m. Jeśli kiedykolwiek będę jeszcze normalnie rozmawiać z mamą, tatą albo Xenzetsu, to rzucę im swój dzienni, żeby go przeczytali, bo sama nie spamiętałabym wszystkiego, czego nauczyłam się sama z siebie.
  Siedząc ze skrzyżowanymi nogami i dłońmi położonymi na kolanach wewnętrzną stroną do góry, ponownie rozszerzyłam swój zasięg. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy cyferki z 5,539km przeskoczyły na 5,548km.

  - Mam cie - warknęłam. Na 2 kilometrze wyczułam wodospad. Wysoki jak na standardy tego co tu zwykłam widzieć. Kiedy już miałam wycofać 'skaner', wyczułam coś jeszcze. - Co on tu jeszcze robi? - szepnęłam, otwierając oczy. Przy wodospadzie wyczułam coś jakby aurę Cherry'ego. Nie byłam pewna, bo moc wodospadu zakłócała moje odczyty. Zastanowiłam się chwilę. Wodospad wydawał się godny ewentualnego złapania po prawie dwóch dobach od ucieczki. Poza tym, gdybym wytłumaczyła Cherry'emu czemu uciekłam, powinien zrozumieć. Był jak starszy brat, który dotrzyma tajemnicy, bo wie, że dam sobie rade i w końcu wrócę do domu. Rozłożyłam skrzydła i zamachałam nimi. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Popędziłam w stronę wodospadu. Leciałam tuż nad ziemią, gdzie powietrze było najrzadsze. Czułam trawę łaskoczącą mnie po odkrytych łydkach i przedramionach. Zatrzymałam się za drzewem położonym najbliżej rzeki, po czym szybko schowałam skrzydła. Spojrzałam w stronę wodospadu i rzeczywiście, leżał koło niego mój znajomy z wojska. Odczekałam chwilę i zaniepokojona podeszłam w stronę mężczyzny. Coś musiało być nie tak. Byłam w miarę głośno, wiec nawet śpiący zauważyłaby, że jestem niedaleko. Znając Cherry'ego już stałby obok i wypytywałby się co tu robię, a tak się nie działo. Z daleka wyczułam nieregularny rytm jego serca, więc zamiast dalej się skradać jak debil, popędziłam w jego stronę. Przeskoczyłam go i uklękłam. Gdy tylko mnie zauważył, uśmiechnął się blado i próbował wcisnąć mi jakąś torbę, każąc mi się nie przejmować jego stanem, tylko lecieć z tym do mojej mamy. Takiego wała. Odłożyłam torbę na bok i potarłam jedną dłoń o drugą tworząc skaner z mocy. Przejechałam rękoma tuż nad ciałem mężczyzny, nie mając odwagi go nawet dotknąć. Po chwili odsunęłam ramiona od niego z ciężkim westchnięciem. Musiałam się uspokoić, żeby nie zrobić mu większej krzywdy. Cherry miał połamane trzy żebra. Nie dziwiłam się teraz czemu nie leżał na plecach. Całe szczęście, że go nie ruszyłam. Niestety oprócz złamanych żeber, w jego ciele znajdowała się trucizna, która wykańczała go powoli i boleśnie. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy, koncentrując się na jak najmniej bolesnym i jak najbardziej dokładnym usunięciu trucizny. Kropelki brunatnofioletowej mazi powoli z niego wypływały. Czułam jak wraz ze zmniejszającą się ilością trucizny w jego ciele, jego puls i rytm całego ciała stabilizowały się. Kiedy skończyłam usuwać bezpośrednie zagrożenie życia, przeskoczyłam nad mężczyzną, nie mogąc już wytrzymać widoku jego twarzy wykrzywionej w grymasie cierpienia. - Nie ruszaj się, Cherry. Zagryź to - powiedziałam, przechylając się nad nim i wkładając miedzy jego zęby pasek od torby. Posłusznie zacisnął na nim szczeki, a ja przytrzymałam go delikatnie na ramię. - To może trochę zaboleć. Gotowy? - spytałam, krzywiąc się na samo wyobrażenie cierpienia Cherry'ego, który teraz zdołał tylko lekko kiwnąć głową. Najdelikatniej jak potrafiłam przyłożyłam palce do jego pleców, nie siląc się nawet na zdjęcie jego koszulki, po czym zamknęłam oczy. Nitki mojej mocy, niczym przedłużenie palców, wśliznęły się w jego ciało, które zadrżało pod moim dotykiem. Zacisnęłam zęby, ale nie przestałam. Odszukałam pierwsze złamane żebro i szarpnęłam gwałtownie, nastawiając je jednym ruchem. To samo zrobiłam z drugim. Usłyszałam lekki syk, który po chwili przybrał na sile. Skrzywiłam się. Trzecie żebro było prawie zupełnie pogruchotane. Czułam, że teraz liczy się czas. Szybko szarpnęłam największą część kości i jedną z nitek ją przytrzymałam. Pozostałymi czterema starałam się jak najszybciej i najdokładniej poskładać resztę do kupy. To było jak układanka z tysiąca puzzli. W końcu udało mi się złożyć największe kawałki, które mogłyby grozić przebiciem płuc i oplotłam je mocą ciaśniej i większą ilością warstw mocy niż pozostałe dwa. Podczas całego zabiegu Cherry starał się zachowywać jak na twardziela przystało, ale pod koniec mocno syczał. Raz nawet krzyknął. Nie dziwiłam mu się, a nawet go podziwiałam. Nie miałam wątpliwości, że na jego miejscu nie wytrzymałabym takiego bólu, a bolec musiało piekielnie. Kiedy skończyłam, poklepałam go po ramieniu. - Skończyłam, Cherry. Mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze - powiedziałam, klękając przed nim. Wypluł pasek od torby, kiedy przecierałam delikatnie jego twarz koszulką. Cherry uśmiechnął się słabo, dysząc ciężko. Był strasznie blady, miał cienie pod oczami. Zabolało mnie serce. Nie tak powinien wyglądać.

  - Dzięki mała. Jesteś wielka - zdążył szepnąć, zanim stracił przytomność. Uśmiechnęłam się. Już nic mu nie zagrażało, a jego ciało potrzebowało odpoczynku. Zaraz po tej myśli spoważniałam i zrobiłam się bardziej czujna. Zbliżali się. Cały oddział. Wstałam szybko i wbiegłam miedzy drzewa. Oddalałam się w miarę jak głosy nawołujące Cherry'ego zbliżały się do mojego nieprzytomnego kolegi. Schowałam się za jednym z drzew i patrzyłam z daleka jak podbiegają do niego pierwsi koledzy i klękają przy nim. Jeden z nich, widocznie starszy i najpewniej wyższy rangą od reszty, powiedział coś do idącego obok.. Daddy'ego? Olbrzym przyklęknął obok nieprzytomnego kolegi i przejechał ręką tuż nad jego klatka piersiową. Podniósł powoli głowę i rozejrzał się. Jego oczy prześliznęły się po mojej sylwetce i jedynie lekko uniesione kąciki ust wskazywały na to, że mnie zauważył. Westchnęłam cicho, kiedy Daddy wziął Cherry'ego na plecy. To oznaczało, że nie dolegało mu nic poważniejszego i mogłam się w spokoju oddalić. Odwróciłam się i już miałam zrobić pierwszy krok, gdy nagle..

  - Stać! - usłyszałam wrzask. Posłusznie stanęłam w miejscu i uniosłam ręce do góry. Z jednym czy dwoma dałabym sobie radę, ale ich było o wiele za dużo. Otaczali mnie z każdej strony. Teraz jedyna wolna przestrzeń znajdowała się pode mną i nade mną. Nie mogłam nawet spróbować uciekać. I tak wiedziałam, że złapaliby mnie. Nagle krąg rozstąpił się i między demonami przeszedł koleś większy od Daddy'ego. Nie wierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że tak się da, a teraz proszę, stał przede mną żywy dowód. Ręce trzymał założone za plecami. Wątpię czy wyczuwał we mnie jakiekolwiek zagrożenie skoro sięgałam mu co najwyżej do połowy ramienia. Spojrzał w dół i uśmiechnął się do mnie.

  - Opuśćcie broń chłopcy.. Chyba, że boicie się małej dziewczynki - powiedział dudniącym głosem, niższym niż ten Daddy'ego. Usłyszałam odgłos składanej broni i cichych pomruków zgody. - Co tu robisz, mała? Zgubiłaś się? - spytał, a ja pokiwałam głową, nie podnosząc wzroku. Widziałam go wcześniej, on widział wcześniej mnie, mijaliśmy się parę razy, kiedy byliśmy na wycieczce z klasą. Mógł mnie rozpoznać. Mógł donieść o wszystkim mamie i reszcie kadry. - Możesz puścić ręce, nic ci nie zrobimy. Jesteśmy..

  - Z Wyższej Szkoły Wojskowej z Sześcioramiennych, wiem - warknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę sobie przywalić. Na siłę zrobiłam zawstydzoną minę i zaczęłam wykręcać palce. - Wiem, bo was podziwiam i byłam u was na wycieczce - powiedziałam z lekkim uśmiechem. Ugh, zaraz się porzygam. Tak dawno się nie uśmiechałam. Trochę wyszłam z wprawy. - Chciałabym kiedyś do was dołączyć i...

  - Miło mi to słyszeć, Shion - usłyszałam głos Daddy'ego, który wszedł do kręgu i stanął obok swojej większej wersji. Spojrzałam na niego zaskoczona.

  - Daddy, gdzie Cherry? - spytałam rzeczowo, po czym poczułam, że w tym momencie popełniłam największy błąd jaki mogłam. Usłyszałam trzask broni i znów byłam na celowniku wszystkich wokół.

  - Daddy, kim ona jest, skąd wiesz jak się nazywa, skąd ona wie jak TY się nazywasz, skąd zna Cherry'ego i co, do jasnej cholery, ona robi sama w tym lesie? - spytał olbrzym przez zaciśnięte zęby.

  - Ja wszystko wyjaśnię, panie.. - zawiesiłam się, patrząc na Daddy'ego, prosząc niemo o podanie chociażby nazwiska tego kolosa, ale mój kolega się nie odezwał. Na jego ustach zagościł jedynie lekki uśmiech wyższości. Potrząsnęłam głową. A wiec to tak się bawimy? Dobra. - Proszę mnie posłuchać, ja naprawdę mogę wszystko wyjaśnić..

  - W takim razie gadaj. Co tu robisz i czemu nas podglądasz? - spytał, a ja nie zdążyłam się powstrzymać i cicho się zaśmiałam. Zabrzmiał jak zbzikowana nastolatka. - I ostrzegam, że potrafię wykryć kłamstwo, nawet bez użycia mocy..

  - Nie umiesz - przerwałam mu. - Nie ma czegoś takiego jak 'wykrywanie kłamstw mocą', tak jak nie istnieje już szansa na twój awans - warknęłam, zwracając ku niemu oczy. Założyłam ręce na piersiach. Spojrzałam na niego pierwszy raz w życiu i dobrze zrobiłam. Myślałam, że jest twardy, bezwzględny. Błąd. Był niepewny jak nikt. I słaby, bardzo słaby. Widziałam to w jego oczach. - Pytasz kim jestem. Jestem osobą kochającą przyrodę i postęp w niektórych dziedzinach. Jestem też osobą wybuchową, impulsywną i agresywną. Uwielbiam, a raczej uwielbiałam wiele rzeczy. Wiesz czemu teraz już mnie to nie cieszy? Zostałam ostatnio zdradzona przez najbliższych, więc uciekłam, żeby odpocząć od wszystkiego - powiedziałam beznamiętnym głosem, popierając brodę o prawą dłoń. Facet stał, zaskoczony moim tonem i słowami, które były pozbawione jakiegokolwiek szacunku. - Cherry i Daddy to moi znajomi od czasu wycieczki po waszej placówce. Znalazłam ledwo dychającego Cherry'ego nad brzegiem stawu, wiec wyciągnęłam z jego ciała truciznę, poskładałam mu żebra, a on zemdlał i wtedy usłyszałam was. Zaczęłam uciekać, bo wiem, że zaciągnęlibyście mnie z powrotem do domu. Niestety, ups, znaleźliście mnie. Myślę, że Daddy zataiłby przed wami to, że uratowałam Cherry'ego i gdyby nie tamten żołnierzyk, to nie wiedzielibyście nawet, że tu byłam i dowiedzielibyście się dopiero w bazie - wzruszyłam ramionami. - Jak masz na imię mięśniaku?

  - John - powiedział odruchowo wielkolud. Kiwnęłam głową.

  - Dobra, John. Udamy, że nic tu się nie stało. To wszystko - zatoczyłam łuk ręką - nie miało miejsca. Znaleźliście nieprzytomnego Cherry'ego i wróciliście od razu do obozu. Mnie tu nie było, tej rozmowy nie było, nic się nie wydarzyło. Jasne? - spojrzałam po demonach stojących naokoło. Nieliczni nadal trzymali mnie jeszcze na muszce, ale nikt nic nie powiedział. Zacisnęłam pięści, splotłam ręce za plecami, wzięłam głęboki oddech i wrzasnęłam mocnym głosem, o który sama się nawet nie podejrzewałam: - Pytam czy to jasne!?

  - Tak jest! - odpowiedzieli, prostując się. John rozejrzał się zdezorientowany. Po chwili rozległy się głosy niektórych zszokowanych demonów. - Panie dowódco, to nie tak.. Ja.. Nie wiem czemu. Nie zrobiłem tego.. To było mimowolne.. - słuchałam mieszających się głosów trochę przestraszona, ale nie dawałam sobie tego po sobie poznać. Jak mi się to udało? Zmusiłam się do zachowania kamiennej maski, choć najchętniej bym stąd uciekła.

  - Także.. Jeśli ktoś doniesie mojej matce czy komukolwiek ze Starszego Pokolenia gdzie jestem, to dowiem się kto to zrobił i ten ktoś nie będzie miał spokojnego życia. Już ja się o to postaram - warknęłam, patrząc twardo w oczy Johna, który nerwowo przełknął ślinę. Co się dzieje? Czemu oni tak się zachowują?
- Mogę już sobie iść? - spytałam marudnym głosem, patrząc na Daddy'ego, co najwyraźniej ugodziło ego Johna.

  - Hej, ale..

  - Zamknij się, John - warknął Daddy. - Zabawa w dowódcę się skończyła. Zjechała cię szesnastoletnia dziewczyna, która potrafiła w kilka minut przyporządkować sobie twoich ludzi tak, jak ty nigdy nie umiałeś. Koniec udawania wszechmocnego, nie sądzisz? - reszta demonów pokiwała głowami, zgadzając się z Daddy'm. Spojrzał po twarzach zebranych. - Lećcie do obozu i powiedzcie naczelnikowi, że przyjdę do niego jak tylko wrócę. Chcę z nią jeszcze trochę pogadać - powiedział, patrząc na mnie. Przewróciłam oczami, ale posłusznie poczekałam aż reszta odleci.

  - To co? Idziemy do mnie? - wymusiłam uśmiech i zażartowałam, chcąc rozproszyć ciężką atmosferę.

  - Nie udawaj Shion. Co się dzieje? - spytał, patrząc na mnie z troską. W moim umyśle zapaliła się czerwona lampka. Pokręciłam głową. - Czemu masz przezroczyste tęczówki i białe włosy? To soczewki i farba czy co?

  - Tak. Chciałam coś w sobie zmienić - mruknęłam się lekko, z całych sił powstrzymując łzy. - Wiem, że wyglądam strasznie..

  - No trochę..

  - Miałeś zaprzeczyć - zaśmiałam się słabo. - Co się dzieje w stolicy? Wiesz coś?

  - Czemu uciekłaś? - spytał, ignorując moje pytania.

  - Bo tak mi się podoba - powiedziałam, podpierając ręce o biodra i odrzucając włosy do tyłu. Po chwili opuściłam ręce i pokręciłam głową. Schowałam dłonie do kieszeni, zaciskając je w pięści. - Nie no, tak się wygłupiam. Po prostu 5 miesięcy temu usłyszałam coś, czego nigdy nie powinnam usłyszeć. Powinnam żyć w błogiej niewiedzy, a tak znam gorzką rzeczywistość - westchnęłam, rozkładając ramiona. - Pomyślałam, że skoro są wakacje, to mogę z nich skorzystać, więc spakowałam się i wykur... - odchrząknęłam, chcąc ukryć próbę przekleństwa. - I uciekłam.

  - Wiesz jaki jest teraz chaos przez ciebie? - spytał Daddy, wyraźnie zły. Napięłam wszystkie mięśnie. - Wiesz ile kłopotów przysparzasz innym? Twoi rodzice wariują, Starsze Pokolenie szuka się w każdej chwili wolnej, ciągając ze sobą twoich przyjaciół. Rozesłali twoje zdjęcie po całym kraju. Nie wiem co zrobiłaś z włosami i oczami, ale to nie pomoże ci od ucieczki przed byciem demonem, księżniczką, a potem królową.

  - Nie rozumiesz, że ja nie przed tym uciekam? - zawołałam, pękając. - Chcę mieć dwa pieprzone tygodnie spokoju, gdzie nikt nie będzie mnie ciągle gonił! Zostawiłam wiadomość tym pieprzniętym hipokrytom, że wrócę za dwa tygodnie, więc powinni uszanować moją decyzję! Skoro napisałam, żeby mnie nie szukali, bo wrócę, to powinni to uszanować! Jeśli boją się mnie samej zostawić na dwa tygodnie to świadczy o tym, że mi nie ufają! A skoro mi nie ufają już teraz, to jak będą mogli mi zaufać, kiedy zostanę królową?! - wyrzuciłam mu prosto w twarz. Poczułam, że dłużej nie wytrzymam. Dumnie uniosłam głowę i spojrzałam Daddy'emu prosto w oczy. - A teraz wybacz, ale czas na mój trening, bo jak widzisz i wbrew temu co myślicie, wcale się nie obijam. Po prostu chcę zostać sama - powiedziałam, rozkładając szeroko skrzydła. Wystawiłam język do mężczyzny i pomknęłam między drzewami do miejsca, z którego wyruszyłam na pomoc Cherry'emu. Zatrzymałam się gwałtownie i delikatnie stanęłam na ziemi. Złożyłam skrzydła, uspokoiłam swoją moc i zamaskowałam ją, po czym potruchtałam w stronę swojego namiotu.

  Wodospad była już spalony jak kryjówka. Cały ten czas był spalony. Daddy na pewno wyda mnie mojej mamie. Jeśli Cherry był jak wiecznie kryjący mnie brat, to Daddy był takim ojcem, który nie umie utrzymać tajemnicy przez matką. Wiedział o mnie cały oddział.

  Zaraz po powrocie do namiotu, złożyłam wszystkie rzeczy, jednym gwałtownym ruchem ręki zburzyłam całą konstrukcję, zostawiając drzewo w nienaruszonym stanie i odleciałam. Wzleciałam wysoko, trochę nawet za wysoko, ale nie przejęłam się tym zbytnio. leciałam przed siebie i nikt nie mówił mi jak mam to robić. Teraz już wiedziała, że to jedyny sposób na stanie się najlepszą i potężną. Wystarczyło podążać za sobą, za swoim sercem i rozumiem, za swoimi wyborami, a nie za wskazówkami innych. Uśmiechnęłam się, a po moim policzku spłynęła kryształowo czysta łza. Przyspieszyłam, pędząc w stronę stolicy.


***

Czy Shion właśnie wraca do domu?
Czy uda jej się pogodzić ze Starszym Pokoleniem?
Co się stanie dalej?
Tyle pytań, a odpowiedź rozłożona na kilka rozdziałów.
Aco. Mogę. XD
Miłego. ♥

czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 17

Niedługo przygoda Shion dobiegnie końca.
Niedługo Shion zostanie...
Meh, dowiecie się w swoim czasie.

***

  Wstałam wcześnie rano i spojrzałam na wyświetlacz elektronicznego budzika. No dobra. Ktoś będzie miał dziś mocno przechlapane. Ciekawe kto. Zerwałam się z łóżka, związałam szybko włosy, chwyciłam plecak i szybko pobiegłam do szkoły. Wpadłam do szatni, kiedy ostatnie dziewczyny z niej wychodziły. Przebrałam się w strój do ćwiczeń i dosłownie poleciałam na lekcje z Bateshim. Wszystko byłoby umiarkowanie dobrze, gdyby nie to, że wywaliłam się zaraz po ponownym stanięciu na ziemi.

  - Dzień dobry, panno Devinill - usłyszałam nad sobą Spojrzałam w górę. Bateshi stał tuż przede mną z założonymi za plecami rękoma i patrzył na mnie z czystą wściekłością w oczach. Cóż się dziwić? Nie odzywałam się do niego już od miesiąca. - Wreszcie zaszczyciła mnie pani swoją obecnością. Nie było pani na zajęciach od dwóch tygodni. Ma pani coś na swoje usprawiedliwienie? - warknął, kiedy wstałam. Otrzepałam się z piachu i spojrzałam facetowi w oczy.

  - Spałam - odparłam twardo, nie dając mu wygrać walki na spojrzenia. W końcu jednak musiałam odpuścić i uciec wzrokiem w bok.

  - W takim razie miała pani wystarczająco dużo czasu, żeby wypocząć - syknął, a mi po plecach przeszły ciarki. Dokładnie do takiego stanu chciałam go doprowadzić. - Wszyscy trzy kółeczka wokół boiska, rozciągnąć się i macie wolne. A pani, panno Devinill, nawet pozycja przyszłej królowej nie uratuje.

  Ledwo powstrzymałam cisnące się na usta przekleństwa. Nienawidziłam, kiedy ktokolwiek wspominał coś o mnie-księżniczce albo mojej przyszłej roboty jako królowej i Bateshi doskonale o tym wiedział. Mimo wszystko, nie odezwałam się. Nie mogłam pogarszać sprawy. Miałam czego chciałam. Dzięki takim wybrykom przestane być wreszcie faworyzowana i nauczyciele dadzą mi porządny wycisk.

  Po 5 lekcji ledwo trzymałam się na nogach. Nie dziwiło mnie to za bardzo. Prawie nic nie jadłam od dwóch dni. Po prostu nie miałam czasu. Nawet na przerwach byłam zalatana. Biegałam od jednego nauczyciela do drugiego, chcąc poprawić testy lub zdobyć dodatkowe oceny.

  Pod prysznicem Eva i Rebecca pomagały mi utrzymać się w pionie. Kiedy wyszłyśmy, wcisnęły mi w ręce dwie puszki pepsi, nie mogąc nic więcej zrobić. Odmawiałam jedzenia. Nie kłopotałam się też ze zbytnim suszeniem włosów. Marella przecież nie będzie wiecznie czekała. Musiałam omówić z nią grafik moich zajęć dodatkowych. Dziewczyny prawie niosły mnie na rekach przez korytarze szkoły. Niemiłosiernie chciało mi się spać, ale po wypiciu dwóch wysoko słodzonych napojów z kofeiną poczułam się odrobinę lepiej i znów chodziłam o własnych siłach. Marella odmówiła udzielania mi dodatkowych lekcji. Usprawiedliwiała swoją decyzję troską o mnie i moje zdrowie. Wtedy dopadły mnie wątpliwości. Czy na pewno robiłam dobrze? Czy to wszystko miało jakiś konkretny cel? Nagle w moim umyśle usłyszałam dwa słowa wypowiedziane głosem Xenzetsu. Za mało. I znów ruszyłam dalej, pełna sił, z nowymi pomysłami.

  Na przedostatniej lekcji ledwo siedziałam. Chciałam już iść do mojej jaskini. Chciałam już się wyrwać z tego betonowego więzienia. Chciałam, chciałam..

  - Dzień dobry - drzwi sali otworzyły się nagle. - Starszyzna chce spotkać się z Shion. Zwalniam ją z lekcji, dobrze? - powiedziała mama, patrząc w stronę biurka nauczyciela. Rafael pokiwał głową.

  - Jasne, nie ma sprawy... Powodzenia - dodał po sekundzie namysłu. No tak. Żeby tam pójść najpierw musiałam podnieść tyłek z miejsca. Podniosłam go. Chwyciłam plecak, spakowałam się w trybie natychmiastowym i wyszłam z klasy. Mama szła obok mnie. Bez słów, bez krepującej ciszy, bez ukradkowych spojrzeń i bez jakichkolwiek informacji. Uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona, że działało to w obie strony. Po chwili rozejrzałam się zaskoczona.

  - Gdzie idziemy? - spytałam zdezorientowana, kiedy po wyjściu ze szkoły, skierowałyśmy się w stronę przeciwną do położenia apartamentowca.

  - Idziemy cię przygotować - powiedziała taki tonem, że ciarki przebiegły mi po plecach. Temat został zakończony. Oczy prawie wypadły mi z orbit, a szczęka opadła na ziemię i wbiła się jeszcze kilka metrów wgłąb. Spojrzałam na mamę, chcąc coś powiedzieć, ale sam jej wzrok mnie powstrzymał. Posłusznie weszłam za nią do salonu piękności. Od wejścia dwie kobiety złapały mnie za ręce, zabrały plecak i zaczęły mnie rozbierać. Moja koszulka pofrunęła w kąt sali, zaraz za nią poleciały spodnie i reszta mojej garderoby. Najpierw obowiązkowo kazały mi wziąć prysznic. Potem nadszedł czas na maseczki, pedicure i manicure, ubrania, makijaż i fryzura. Kiedy skończyły, przejrzałam się w lustrze. Lekkie fale zamiast mojego zwykłego siana, makijaż zamiast zadrapań na twarzy, pomalowane paznokcie zamiast obdartych skórek, długa sukienka z gorsetem zamiast koszulki i dresów, buty na wysokim obcasie zamiast adidasów i jakaś lalka zamiast mnie.

  - Nie sądzisz, że to przesada? - spytałam z wahaniem, obracając się przed lustrem i przyglądając się każdemu skrawkowi dziewczyny w odbiciu.

  - Nie, nie sądzę, a teraz przejdź się kilka razy stąd do drzwi, żebyś sobie nic nie skręciła, kiedy będziesz szła do ich pokoju spotkań - powiedziała władczym tonem. Skapitulowałam już zupełnie i zrobiłam to, o co prosiła mnie mama. Przy okazji trzy razy prawie wybiłam sobie zęby, a raz ledwo uratowałam sukienkę przed podpaleniem.

  - Zupełnie się do tego nie nadaję - warknęłam, przymierzając się do zdarcia tych zwałów materiału ze swojego ciała Zatrzymałam się, widząc zabójczy wzrok mojej mamy. Zapłaciła, a ja posłusznie podreptałam za nią do wyjścia. Przed budynkiem czekał czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Zerknęłam na mamę, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że będę dziś traktowana trochę inaczej niż zwykle. Od strony kierowcy wysiadł facet w garniturze i zanim zdążyłam chociaż chwycić klamkę, on już otwierał przede mną drzwi. Kiwnęłam mu głową i uśmiechnęłam się w ramach podziękowania, a on jakoś tak dziwnie się na mnie popatrzył, po czym złożył mi pokłon. Zdębiałam, siedząc już w samochodzie. Mama wsiadła zaraz za mną nic nie mówiąc ani nie siląc się na żaden gest. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, spojrzałam na nią wyczekująco.

  - Chcesz coś wiedzieć? - spytała wreszcie, nie mogąc już wytrzymać mojego nachalnego wzroku.

  - Czemu dopiero teraz? Ciocia mówiła o nich jak tylko się tu przenieśliśmy.. Mówiła, że Starszyzna już na mnie czeka. Czemu minęło tyle czasu, żeby chcieli się ze mną spotkać? - spytałam szybko.

  - To nie tak, że oni nie chcieli.. - mama zawiesiła się na chwilę. - Wiesz.. Oni chcieli, żebyś się wszystkiego trochę poduczyła.. Historii Podziemia, jego funkcjonowania, musiałaś popracować nad rozwinięciem swojej mocy. Po prostu uznali, że teraz jest dobry moment na poznanie ciebie - pokiwałam głową, myśląc, że nigdy nie zrozumiem staruszków. - Musisz wiedzieć jeszcze jedno. Starszyzna nigdy nie pokazuje swoich twarzy. Siedzą za gruba kurtyną i są podświetleni od tyłu, ale nie wychodzą, a jeśli już muszą, to nie pojawiają się bez nieprzezroczystej zasłony na twarz. Nikt nie wie czemu, ale każdy, kto próbował się dowiedzieć, tylko ich rozzłościł - westchnęła nieco zmęczonym głosem. Pokiwałam głową. Ona też chciała tylko to przeżyć. Westchnęłam, a raczej ledwo odetchnęłam przez zaciśnięty gorset. Chciałam już lecieć do swojej jaskini.

  Weszłyśmy do schodach do ogromnego budynku, wzorowanego na stylu prosto ze starożytnych Aten. Hol był ogromny i tak jak na zewnątrz, stworzono go na wzór starożytnych świątyń ateńskich. Jedyną różnicą był chyba czerwony dywan i elektryczne urządzenia, takie jak kamery albo winda. Minęłyśmy recepcję, windę i skierowałyśmy się do ogromnych drzwi. Dwójka demonów płci męskiej, ubrana w garnitury, otworzyła przed nami te dziwne wrota. Podziękowałam im grzecznie, czym zaskoczyłam ich tak, jak kierowcę. Skłonili się nisko i zamknęli za nami drzwi. Rozejrzałam się dyskretnie. Sala nie była duża. Pod przeciwległą ścianą siedziała trójka, jak się domyślałam, Czcigodnych Starszych. Tak jak mówiła mama, zza zasłon nie było widać nic oprócz ich cieni. Przed nimi, na dużych poduszkach, siedzieli prawie wszyscy ze Starego Pokolenia. Wszyscy oprócz mamy i Rafaela. Podeszłyśmy do pozostawionych na środku dwóch wolnych miejsc. Xenzetsu zerknął na mnie zszokowany, otaksowując się od góry do dołu wzrokiem, ale nie powiedział nic, kiedy ostentacyjnie go zignorowałam.

  - Witajcie Czcigodni Starsi - powiedziała mama, kłaniając się nisko.

  - Dzień dobry - powiedziałam, pozdrawiając ich skinieniem głowy.

  - Witajcie - zagrzmiał głos faceta, chyba tego siedzącego w środku. - Usiądźcie, Revi, Shion. Nie bój się księżniczko. Zadamy ci kilka pytań i będziesz mogła odejść - po jego głosie słyszałam, że się uśmiechał. Przewróciłam oczami. Jak ja pozwoliłam się tu zaciągnąć.

  - Jak idzie księżniczce w szkole? - spytał kobiecy głos postaci po lewej. Mama już odchrząknęła chcąc odpowiedzieć, ale.. - Nie chcę, żeby wypowiadała się jej matka. Panie Bateshi, proszę odpowiedzieć na pytanie.

  - Idzie jej naprawdę dobrze. Mimo, że jest z nami niecały rok, rozumie niektóre rzeczy lepiej niż demony wychowujące się tu od urodzenia - powiedział grzecznie. Kobieta po lewej skinęła głową.

  - Jak się u nas czujesz, Shion? - spytał facet po prawej.

  - Nie jest źle - zaczęłam, po czym poczułam na sobie morderczy wzrok mamy. Zignorowałam to, uśmiechając się do niej z wyższością. Czy ona myśli, że nie wiem jak trzeba gadać z takimi typkami?- Na początku musiałam się przyzwyczaić do niektórych rzeczy, które różnią Podziemia i Ziemię, ale idzie mi co raz lepiej, mimo, że nadal się uczę. Nie tak łatwo przestawić się po 15 latach.

  - To całkowicie zrozumiałe - odparł środkowy. Mama spojrzała na tatę zdziwiona, a on tylko wzruszył ramionami. - W takim razie..

  I tak minęły mi kolejne dwie godziny. Oni pytali, a ja odpowiadałam tak, że moja mama miała ochotę mnie zabić.

  - Doceniam twoją szczerość, księżniczko. Mam nadzieję, że będziesz przychodziła częściej - powiedziała kobieta po lewej na pożegnanie, a ja odparłam, że nie ma sprawy, mogłam wpadać. Wszyscy wstaliśmy, ukłoniliśmy się i wyszliśmy. Szłam przez budynek otoczona Starszym Pokoleniem. Praktycznie wepchnęli mnie do samochodu, a sami wsiedli do innych ustawionych pod ateńską świątynią. Jechałam sama, więc mogłam wreszcie się odrobinę rozluźnić. Usiadłam, wyciągając nogi przed siebie tak daleko, jak tylko pozwalało mi siedzenie przede mną. Trzasnęłam stawami palców i przekręciłam kark tak, że coś w nim chrupnęło. Odetchnęłam ciężko. Wreszcie rozluźniłam ramiona, które bezwładnie opadły na moje kolana. Teraz wyglądałam jak chłopak w damskim ciele, który nie umie siadać w sukience. Uśmiechnęłam się słysząc tą myśl. Była taka prawdziwa.

  Samochód zatrzymał się powoli. Sięgnęłam do klamki, ale znów się spóźniłam. Kierowca już otwierał przede mną drzwi. Wysiadając, znów mu podziękowałam, a on uśmiechnął się do mnie. Weszłam do holu i w ulgą zrzuciłam ze stóp szpilki. Na boso, trzymając buty w reku, wsiadłam do windy. Kiedy reszcie trafiłam do swojego mieszkania, rzuciłam buty w kąt. Zdjęłam sukienkę, gorset i nałożyłam bluzę. Przy naciąganiu na tyłek dresów prawie się wywaliłam kilka razy. Wcisnęłam stopy w zniszczone już adidasy i znów przebiegłam przez pokój. Pokonałam swoje łóżko, wybiłam się z parapetu i wyskoczyłam przez okno. Rozłożyłam skrzydła i uderzyłam nimi, mocno pchając powietrze za siebie. Popędziłam przed siebie. Widząc znajomą przerwę w koronach drzew, zanurkowałam w dół. Z rozpędu wpadłam do stawu, wstrzymując oddech. Zostając pod wodą, mocno pocierałam swoją twarz, żeby szpachla, którą mi nałożyli w salonie, zeszła. W końcu, po siódmym zanurzeniu, udało mi się ją odskrobać. Wytarłam twarz bluzą, którą miałam na sobie i podeszłam do ściany. Otworzyłam tunel i weszłam do jaskini, maskując za sobą właz. Stanęłam na skalnej posadzce i rozejrzałam się. Nic nie zostało naruszone lub przesunięte. W powietrzu nie dało się wyczuć innej mocy niż moja, wody i gór. Bardzo mnie to cieszyło. Uprzednio sprawdzając dla pewności każdy kąt pomieszczenia, zaczęłam podnosić ciężary. Po trzydziestym siódmym powtórzeniu, pociemniało mi przed oczami. Szybko odłożyłam sztangę na ziemie, pochyliłam się do przodu i zaczęłam powoli i głęboko oddychać. Kiedy wreszcie mogłam coś zobaczyć, położyłam się delikatnie na boku i zamknęłam oczy. Coś złego się ze mną działo. Coś czego nigdy nie chciałam doświadczyć. Słabłam z każdą chwilą co raz bardziej. Wyjęłam komórkę, chcąc zadzwonić do Evy albo Rebeccy, ale przypomniałam sobie. Nie mogły wiedzieć gdzie znajdowała się moja kryjówka. Wstałam i chwiejnie podeszłam do tunelu. Przecisnęłam się przez niego, otworzyłam właz i tracąc równowagę, wpadłam do wody. Zamaskowałam tunel i na chwiejnych nogach wyszłam ze stawu. Rozłożyłam skrzydła i wzleciałam powoli ponad drzewa. Trzymałam się nisko, prawie dotykałam ich wierzchołków. Nagle usłyszałam wołanie, a po chwili wyrósł przede mną Matthias.

  - Źle wyglądasz - stwierdził spokojnym głosem. Wyszeptałam, że mi słabo, po czym poczułam, że powoli zaczynam spadać. Nie dałam już rady. Ostatkami sił utrzymywałam się w powietrzu i tuż nad ziemią złożyłam skrzydła, by moje ciało uderzyło głucho o podłoże. Patrzyłam tępo przed siebie na wpół otwartymi oczami. Mat kucnął i wziął mnie na ręce. Zamknęłam oczy, kiedy poczułam, że zaczynamy się wznosić. Po kilku sekundach chyba zemdlałam, bo nie pamiętałam co dalej się działo.

  Otworzyłam oczy. Byłam w swoim pokoju. Poznałam to po swoich spodniach leżących na krześle i reszcie ciuchów leżących na, pod i naokoło biurka.

  - Jak się czujesz? - spytał ktoś, wchodząc do pokoju. Podniosłam się lekko na łokciach. Mat właśnie zamykał za sobą drzwi. W rekach trzymał talerz z kanapkami i kubek z herbatą.

  - Słabo. Nie mam sił - powiedziałam, opadając z powrotem na poduszkę.

  - Ja rozumiem, że możesz być zła za to co mówili Xenzetsu, mama czy ktokolwiek ze Starszego Pokolenia i masz do tego pełne prawo, ale to wcale nie znaczy, że możesz bezkarnie się wykańczać. Nie zabraniam ci ćwiczyć, to dobrze, że chcesz być lepsza. Ni obchodzi mnie zbytnio to, co odwalasz w szkole, ale mam jedną prośbę. Dbaj o siebie. Jedz odpowiednio, wysypiaj się. To bardzo ważne przy tak intensywnym treningu - Matthias usiadł na brzegu łóżka. Podniosłam się i wzięłam jedną kanapkę do ręki. Po chwili talerz był prawie pusty, a kubek został opróżniony.

  - Gin ci powiedział? - Mat kiwnął głową, a ja usiadłam, obejmując kolana ramionami. - Wiesz o tym, prawda? - spytałam bardziej dla zasady niż dla potwierdzenia swoich domysłów. Brat spojrzał na mnie. - Wiesz, gdzie codziennie znikam, prawda? - Mat cicho westchnął, po czym kiwnął głową. - To czemu im wszystkim tego nie powiesz? Przecież oni prawie schodzą na zawał, kiedy mnie nie ma.

  -Nie mówię, bo wiem, że tego nie chcesz - odparł lekko. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Nie chcę, żebyś się przepracowywała, ale wiem, że żadna siła cię przed tym nie powstrzyma. Oszczędzam nerwów i tobie i Starszemu Pokoleniu.. Młodemu zresztą też.

  Uśmiechnęłam się lekko i podziękowałam bratu. Dzięki temu, że utrzymywał mój sekret, mogłam chodzić do swojej jaskini i nikt nie mógł mi tego zabronić. Po kilkunastu minutach, Mat wyszedł, kategorycznie zabraniając mi wychodzenia dziś z domu i jakiegokolwiek ćwiczenia. Zgodziłam się, choć nie bardzo mi pasował taki układ. No, ale czymś musiałam się mu odwdzięczyć za dotrzymanie tajemnicy. Zresztą.. Jutro nie musiałam iść już do szkoły, bo była sobota. Jeden dzień bez ćwiczeń by mnie nie zbawił. Po zjedzeniu tego, co przygotował dla mnie Mat, zaczęłam odzyskiwać siły. Wstałam i poszłam do salonu. Przejrzałam wszystkie swoje gry, po czym stwierdziłam, że nie miałam już w co grać. Cóż się dziwić? Ostatnią grę kupiłam jakoś trzy tygodnie temu i przeszłam ją w jeden dzień. Oceniłam swoje siły na tyle, ile starczyłoby mi na całonocny maraton. Przeliczyłam pieniądze schowane w poduszce leżącej na sofie. Stwierdziłam, że miałam ich wystarczająco dużo, żebym mogła kupić trzy gry i jeszcze wystarczyłoby mi na jakieś jedzenie. Spojrzałam z powrotem na sofę i zaśmiałam się cicho. Chowałam w niej tyle rzeczy, że nie zdziwiłabym się, gdyby któregoś pięknego dnia wyszedł stamtąd murzyn z całą rodziną. Przebrałam się i poleciałam do spożywczego. Masa chipsów, kilka paczek karmelków i kilka butelek mleka czekoladowego. Pakując ostatnią butelkę na wózek, kątem oka dostrzegłam postać, która pojawiła się obok mnie. Odwróciłam głowę. On spojrzał na mnie. Patrzyliśmy sobie nawzajem w oczy.

  - Co ty tu robisz? - spytał, siląc się na swobodny ton.

  - Kupuję jedzenie na jednoosobowe party, a co? - wskazałam na koszyk i odwróciłam się na pięcie. Pchałam koszyk z niejakim trudem. Bądź co bądź, nie odzyskałam jeszcze nawet 1/4 swojej siły. On nadal szedł za mną, jak cień. Mój najgorszy wróg, którego z wielką chęcią uczyniłabym częścią swojej paczki, gdyby tylko chciał. Ktoś, kto nienawidził osób, które miały więcej pieniędzy niż przeciętniacy i uprzykrzał im życie. Ktoś kto myślał, że takie osoby nie mają problemów. Ktoś, kto myślał, że wszystko da się rozwiązać pieniędzmi i pięściami. Ktoś, kto tych pieniędzy nie miał, więc używał tego, co mu zostało. Ktoś, kto na ziemi byłby przykładem definicji człowieka żyjącego w przekonaniu, że wszystkie stereotypy równają się prawdzie. Ktoś, kto wszystko musiał zdobywać własnymi rękoma, więc była prawie nie do złamania. Ktoś, kto nie przyjmował pomocy innych, martwiąc się o swoją dumę. Ktoś, kto nienawidził mnie tylko dlatego, że urodziłam się księżniczką. Oto i Max Jensen Cooper, jeden z najlepszych uczniów Akademii, na którą ledwo było go stać. Niósł w ręku mały, czerwony koszyk, w którym i tak prawie nic nie było. Żal mi go było. Harował jak wół za marne pieniądze, wykańczał się i przez to z dnia na dzień stawał się co raz bardziej gburowaty niż wcześniej. - Chcesz do mnie wpaść? - usłyszałam. Max spojrzał na mnie zdziwiony. Sama nie wiedziałam, kiedy te słowa padły z moich ust, ale co mi tam. Raz się żyje, a ja potrzebowałam towarzystwa. Potrzebowałam osoby, która nie wiedziała o moim konflikcie ze Starszym Pokoleniem.

  - Czy to jakiś podstęp? A może kpina? Chcesz mi pokazać, że jesteś lepsza ode mnie? - spytał spokojnie, wykładając swoje zakupy na ladę. Pokręciłam głową, a on tylko się uśmiechnął. - Nie wierzę ci..

  - I masz rację - odparłam bez emocji, a Max zerknął na mnie zaciekawiony. - Chciałam, żebyś mi coś ugotował, bo ja nie umiem. Dlatego jem to tu - wskazałam na swoje zakupy, kłamiąc bez mrugnięcia okiem. Max westchnął ciężko, kiedy ja płaciłam za siebie.

  - Zgoda - mruknął, kiedy wychodziliśmy ze sklepu. Bez słowa poszliśmy do apartamentowca. Nie leciałam, choć tak byłoby szybciej. Powodem był stan Maxa. Ledwo trzymał się na nogach po dzisiejszych lekcjach. Tak jak ja wcześniej. Podświadomie wiedziałam, że nie jadł nic normalnego od dłuższego czasu, więc nie dałby rady latać. Wjechaliśmy windą na moje piętro, a kiedy wysiedliśmy, szczęka Maxa rozsypała się po ziemi.

  - No co? Zachodź - powiedziałam, skopując buty w stronę ściany. Poszłam do kuchni, a chłopak podążył za mną.

  - Nie tak wyobrażałem sobie mieszkanie księżniczki. Myślałem, że będzie bardziej zadbane i.. - Max zawiesił się szukając odpowiednich słów.

  - Bardziej eleganckie? Wystrojone? Błyszczące? Czystsze? - zaśmiałam się. - Takie rzeczy to nie u mnie. Nie mam czasu sprzątać. Od 7 do 18 mam lekcje. Potem idę trenować, uczę się i idę spać. W weekendy chodzę z chłopakami na piwo albo z dziewczynami połazić po sklepach, choć szczerze tego nienawidzę. A jeśli chodzi o elegancję.. Nie lubię jej. Drogie żyrandole i obrazy za miliony nawet mi się nie podobają. Wolę mieć plakaty na ścianach i lampki choinkowe - zakończyłam swoją przemowę, rozpalając gaz na kuchence pstryknięciem palców.

  - Jesteś zupełnie inna niż inni bogacze - przyznał Max, a ja postawiłam wodę na herbatę. Przygotowałam mu wszystkie potrzebne rzeczy, pokazałam gdzie co jest, po czym położyłam przed nim książkę kucharską, tak na wszelki wypadek, i zniknęłam w swoim pokoju. Z braku innego zajęcia, zaczęłam zbierać z podłogi swoje rzeczy. - Gdzie jest... - zaczął Max, przechodząc przez próg mojego pokoju. Spojrzałam na niego jakby przyłapał mnie co najmniej na ukrywaniu zwłok. Popatrzył na górę ciuchów, którą upychałam aktualnie do szafy, potem zwrócił wzrok na mnie. Stałam z pokerową miną, nie ważąc się nawet ruszyć, nie wiedząc jak mam się w tej sytuacji zachować. Max tylko prychnął, dusząc w sobie wybuch śmiechu. - Gdzie są przyprawy?

  -W półce nad kuchenką - odparłam w końcu. Demon wyszedł, a ja szybko upchnęłam wszystkie ciuchy w szafie i przeszłam do kuchni. Kiedy Max był zajęty gotowaniem, ja wyjęłam kilka ogromnych misek, których używałam do organizowania imprez na piętrze mojej paczki, ulokowanym nad moim mieszkaniem. Wysypałam do nich chipsy i postawiłam w salonie. Oddzielnie rzuciłam opakowania cukierków, a mleko czekoladowe postawiłam pod stołem. Zasiadłam na sofie i czekałam. Wiem, nie wolno kłamać i tak dalej, ale przecież Max nie musiał wiedzieć, że umiałam gotować prawie po mistrzowsku.

  Po jakimś czasie, demon wszedł do salonu niosąc dwa talerze wypełnione po brzegi ryżem z warzywami w sosie ostro-kwaśnym. Zjadłam wszystko co podsunął mi pod nos mój wróg. On sam jadł, jakby ktoś go poganiał. Zaniosłam puste naczynia do zlewu i wróciłam z dwoma nowo kupionymi grami w rękach. - W co chcesz zagrać? - spytałam.

  - Żartujesz sobie ze mnie? - sarknął Max. - Miałem ci tylko ugotować obiad. Teraz wychodzę.

  - Nigdzie nie idziesz, no weź. Zostań i zagraj ze mną - naburmuszyłam się. Max skrzywił się. Pewnie myślał o mnie nieprzyjemne rzeczy. Bardzo nieprzyjemne. Nie wiedziałam czemu tak myślał, ale widziałam to po jego oczach.

  - Nie wystarczają ci twoi przyjaciele? Musisz jeszcze brać się za mnie? - spytał lekko podenerwowany. Ledwo powstrzymałam szeroki uśmiech.  Nie ma tak Maksiu. Zbyt dobrze znam ludzi, demony i ich emocje. Czytałam z ciebie jak z otwartej księgi i w kilka sekund poznałam cię na wylot.

  - Nie muszę, nie schlebiaj sobie - prychnęłam. Po prostu mam ochotę z tobą pograć. Z nimi nie mam teraz najlepszych kontaktów - powiedziałam lekko. Max zdrętwiał, ale po chwili pokiwał głową. Usiadł obok mnie i wziął do ręki pada. Co prawda widziałam, że nie bardzo uśmiechało mu się siedzenie tu ze mną, ale przynajmniej udało mi się go zatrzymać. Nie chciałam, żeby wychodził. Nie teraz. Pierwszy raz od dłuższego czasu gadałam normalnie z kimś innym niż ze sobą i moimi przyjaciółmi, więc nie zamierzałam dać temu tak szybko się skończyć. Zaczęliśmy grać, ale po chwili znudziła nam się nowa gra. Wzięliśmy jedną z moich starych gier, w której trzeba było po prostu rozgromić przeciwnika. Wtedy dopiero zaczęła się jazda. Wrzeszczeliśmy z ustami pełnymi przekąsek, skakaliśmy po kanapie, o mało nie zniszczyliśmy całego salonu. Kiedy nadeszła pierwsza w nocy, pokój wyglądał jak po ataku bombowym, a my siedzieliśmy na ziemi, oparci plecami o wywróconą sofę objedzeni, zmęczeni i ledwo żywi.

  - Hej, Max - zaczęłam. Zwrócił twarz ku mnie. - To tak nie działa, że każdy kto ma pieniądze jest nieczuły, kłamliwy, nieuczciwy i chciwy. Owszem, większość jest, ale nie wszyscy..

  Max westchnął, przecierając twarz dłonią.

  - Tak do końca nie zmieniłem jeszcze o tobie zdania. Możesz okazać się fałszywa - powiedział, znów wbijając wzrok przed siebie.

  - Wiem o co ci chodzi - zaśmiałam się, by po chwili spoważnieć. - W takim razie będę z tobą szczera, dobrze? - spytałam, a chłopak pokiwał głową. - Nie zaprosiłam cię tu dlatego, że nie umiem gotować. Ogólnie, to mam kucharskie zdolności i nawet nieźle mi gotowanie wychodzi.

  - To czemu skłamałaś? - Max zmarszczył brwi, siadając prosto i patrząc na mnie.

  - Spokojnie, nie miałam niczego złego na myśli - uspokoiłam go. - Po pierwsze, chciałam ci pokazać, że nie wszyscy bogacze są tacy, za jakich ich bierzesz. Po drugie, zauważyłam, że ostatnio jesz bardzo mało i wyglądałeś co raz gorzej, więc pomyślałam... - zawiesiłam się i w tej chwili zrozumiałam swój błąd. Demon już stał na prostych nogach, wbijając we mnie wściekłe spojrzenie.

  - Więc o to ci chodziło! - wrzasnął. Miałam szczęście, że moje mieszkanie było jako tako dźwiękoszczelne. - Wiedziałem, do cholery, wiedziałem! Było ci mnie po prostu żal, tak?! To dlatego mnie tu zaprosiłaś! - Max westchnął głęboko, powstrzymując kolejny atak złości. Kiedy nawet nie próbowałam cofnąć swoich słów, spojrzał na mnie z wyższością. - Nienawidzę, kiedy ktoś się nade mną lituję. Sam sobie daję świetnie radę. Nie potrzebuję ani ciebie, ani twojej pokazowej dobroci. Pomagasz demonom, które cię nienawidzą z wzajemnością. To nie jest normalne. Nie wiem jak, ale cię rozgryzę i dowiem się, czemu tak robisz. Każdy z was, urzędasów, jest zakłamanym gnojkiem. Wszystko robicie na pokaz - to mówiąc, wyszedł z pokoju i wsiadł do windy. Spojrzałam pustym wzrokiem na niebo za oknem. Czarne niego naznaczone milionami białych, świecących gwiazd. W tym miejscu rozpoczęło się dziwne powiązanie mojego losu z losem młodego Coopera. Wstałam, wzdychając ciężko. Nie wiedząc ani o połączonym losie, ani o tym co tak naprawdę działo się za murami Ateńskiej świątyni, pogodziłam się z tym, że z Maxem Jensenem Cooperem nigdy nie uda mi się dogadać.